Czemu never ending story? Bo uczenie rodaków angielskich przedimków to jak talking to a brick wall. My, Polacy, po prostu nie uznajemy ich istnienia. No dobra, wiemy, że są tam te małe słówka: a, an, the, z tym, że zupełnie nie wiadomo po co. Więc jak sobie przypomnę, to gdzieś tam wstawię któreś, ale tak naprawdę to przecież bez znaczenia, bo i tak wiadomo, o co chodzi, no nie? Rodacy dużo bardziej obcinają się z powodu brakującego "s" w trzeciej osobie, albo will po if. Może dlatego, że te reguły są jasne i "nie wolno", co niejeden "ticzer" wbił do głowy. Ale "artikle" raz wolno, a nawet trzeba, a innym razem nie trzeba, a jeszcze innym zależy od kontekstu. Sprawa wydaje się więc niejasna, niekonkretna i trochę podejrzana. Ludzie sądzą więc, że "artikle" są trochę takie uznaniowe, na intuicję, i jak mi się podoba. A może to w ogóle jakaś edukacyjna konspiracja, żeby ludziom utrudnić życie, albo niczego nie nauczyć w szkołach, gdzie nieżyciowy belfrzy uczą nieistniejących albo nieprzydatnych rzeczy.
Przepraszam za ton, ale przemawia przeze mnie wieloletnia frustracja w tym względzie. Bo tłumaczę, wyjaśniam, podaję praktyczne przykłady, poprawiam... i niewiele z tego wynika, bo ludzie i tak odnoszą się lekceważąco do samego istnienia przedimków. W polskim ich przecież nie mamy, a jakoś się dogadujemy i wiadomo, o co chodzi. Proszę mi wierzyć, wśród najdziwniejszych mądrości, jakie ludzie przynoszą na lekcje, typu: "oni podobno i tak używają w sumie tylko trzech czasów, prawda?", jest również i taka: "ale oni chyba w sumie nie używają tak znowu tych przedimków". "Byłem w Anglii i przedimków prawie nie słyszałem". Albo: "Amerykanie nie używają zupełnie przedimków". Nie zmyślam. Plus, coś z czym już trudno dyskutować: "u mnie w firmie to i tak wszyscy mówią bez przedimków". W to akurat wierzę. Nie używają ich nie tylko Polacy, ale Słowianie w ogóle, ponoć także Hindusi, Chinczycy, a Europejczycy, owszem, zwykle coś w tym guście mają, ale przedimki funkcjonują czasami zupełnie inaczej, więc też mają z angielskimi problemy.
Wyjaśnijmy sobie coś w takim razie. Anglosasi, bez względu na to czy są z UK, USA, Australii, Kanady i tak dalej, używają przedimków i są one dla nich niezbędne. Ich brak zaburza sens i jest niezwykle irytujący. Naprawdę, native'a mniej razi he don't go niż I have book. Dlaczego? Bo he don't go albo she work, tak samo jak if it will rain to błąd gramatyczny tylko i nie ma problemu z nadbudowaniem sensu. Informacja natomiast: I have book jest nieczytelna. Co to jest za książka, którą masz? Masz w ogóle książkę, jakaś książkę? No fajnie, każdy ma jakąś książkę. Ale czy masz dla mnie TĄ książkę, którą ci kazałem przynieść? Zdaniem I need glass można kogoś wprawić w osłupienie, no bo, co, potrzebujesz szkła?? Nie, ty potrzebujesz a glass, czyli szklanki. Takie sytuacje wymagają dodatkowego wysiłku i czasu, żeby ustalić, co Polak ma na myśli. Wiadomo, ludzie są niecierpliwi i nie mają czasu nas dopytywać. Dlatego właśnie takie błędy irytują.
Nie będę wykładać reguł, znajdziecie je w filmikach poniżej. Zawsze jednak powtarzam jedną zasadę: w języku angielskim nie ma takiej opcji, żeby rzeczownik policzalny w liczbie pojedynczej stał sam. Nie ma samotnego: book, car, table i tak dalej. Uświadomienie sobie tego to już połowa sukcesu, bo wyrabia to odruch pomyślenia, zanim wypowiem albo napiszę rzeczownik (przedimek zerowy, czyli nic może stać przed liczbą mnogą i rzeczownikami niepoliczalnymi, czywiście wtedy, kiedy to jest coś non-specific, czyli "jakieś").
Polecam waszej uwadze szczególnie ostatni filmik, po polsku. Uczy, jak sobie radzić, kiedy nie wiemy, jakiego przedimka użyć, ale wiemy, że tam powinien być. Zwłaszcza, kiedy coś piszemy, na egzaminach itd. To bardzo użyteczne wskazówki. Od wyboru artikla można uciec liczbą mnogą, zaimkiem dzierżawczym (my, your, his), albo wskazującym (this, that) czy też za pomocą słówka some.
>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz