czwartek, 21 lutego 2019

Trochę prywaty czyli o bólach szukania kota do adopcji


Zaraz po odejściu Pusiastej we wrześniu odrzucałam myśl o adopcji, chociaż poczucie straty i pustki było straszne. Chodziło o dobro Prosiaczka, który był wciąż jeszcze bardzo słaby po operacji. Powiem szczerze, że miałam wrażenie, że jej dni są policzone. Tymczasem w ciągu tych pięciu miesięcy Prosiaczek odzyskał siły i animusz. Niesłyszący Prosiak potrzebuje towarzystwa i pary uszu, bo nie wie nawet, że wróciłam do domu. Wierzę w to, że skorzystałaby z obecności drugiego kota. 

Nie sadzilam jednak, że szukanie kota do adopcji okaże się taką traumą. Póki co podarło mnie na kawałki. Rynek adopcyjny to absurd. Kotów potrzebujących domu są setki. Ich historię rozdzierają serce. Fundacje i schroniska zamieszczają dramatyczne apele: pomocy, mamy 90 kotów do adopcji … a pod spodem zdjęcia dwóch kotów. Wchodzę na stronę „zakoconego” ponoć towarzystwa, a tam ogłoszenia może 10 kotów z minimalną informacją albo zupełnie nieaktualnym tekstem. 

Schronisko na Rybiej ma stronę starszą niż moje koty, chyba jeszcze z lat 90tych, ze zdjęciami wielkości znaczków pocztowych. Czy naprawdę w ciągu 20 lat w Krakowie nie znalazł się informatyk, wielbiciel kotów, który by zrobił lepszą stronę za darmo. Nie wierzę. 
Jest Facebook, Olx, jeśli ktoś chce, może naprawdę wypromować adopcję. Są tam świetne ogłoszenia z serią zdjęć i zabawnym tekstem. Takie koty idą bardzo szybko. Ale też mnóstwo ogłoszeń, i to właśnie od schronisk i fundacji, ma jedno średnio wyraźne zdjęcie, na którym widać kawałek ogon i dwa inne koty, albo kot patrzy wzrokiem zabójcy. Czy to problem zrobić kilka dobrych (i świeżych) fotek? Treść: więcej pod telefonem, nie odpowiadamy na maile i sms. Nic tylko dzwonić.

Ja nie tylko muszę się zakochać (bo mówimy przecież o miłości na wiele lat), muszę podjąć bardzo poważną decyzję mając w domu 16-letniego kota na trzech nogach z cukrzycą. Nie mogę w żaden sposób wystawić jej na niebezpieczeństwo. Potrzebuję informacji o historii, stanie zdrowia i charakterze potencjalnego jej towarzysza. Nie mogę wziąć kota półdzikiego, odłowionego ze złych warunków, ani po kocim katarze czy innym wirusowym paskudztwie. Pojadę do schroniska i zgłupieję, bo kot śliczny i słodki, a ja muszę podjąć racjonalną, przemyślaną decyzję. 

Mam, co więcej, wrażenie że fundacjom, tak jak i domom tymczasowym, nie bardzo w ogóle zależy na adopcjach, celują głównie w listach warunków. Zabiezpieczyć balkon i okna, jasne. Ale: oddamy kota tylko do bloku, bez dzieci i koniecznie albo dwa razem albo na dokocenie. No, u mnie jak znalazł, ale na zakładanie siatki w oknach też jakoś się nie piszę, mieszkam na 1 piętrze, otwieram okna na loggię. 

Gorzej, ogłoszenia właśnie dodane okazuję się nieaktualne, bo kot dawno poszedł do adopcji, na inne nikt nie odpowiada, telefony milczą. Ogłoszenia od indywidualnych ludzi: słodki miziak, nie schodzi z kolan, a w czasie rozmowy okazuje się, że pół dziki i ledwo kuwetkuje. Na zdjęciu kocię, w rzeczywistości kot już roczny (z uwagi na Prosiaka byłoby lepiej gdyby kot był raczej mały). 

Najgorzej, jak widzę kota podobnego do mojej trikolorowej Pusiastej, mogłabym pojechać po nią nawet do Warszawy. Szczególnie pozdrawiam w związku z tym pewną fundację ze stolicy, do której napisałam dość osobisty list o Pusiastej, którą straciłam, o Prosiaku, o którego walczyłam, że mam ogromną wiedzę i doświadczenie, jestem 24h godziny w domu itd. Co mam wam mówić, ci, którzy mnie znają, wiedzą jak dobry dom mogłabym zaoferować kotu. Odpowiedź: nie, dziękujemy, bo nie damy kota do Krakowa. Za daleko. Na co? Na wizytę przedadopcyjną! Bez tego ani rusz. Jakbyśmy nie żyli w świecie, w którym informacje są dostępne wszędzie a sprawy załatwia się zdalnie. Na Facebooku można przeczytać historię mojej rocznej walki o życie Prosiaka, służę kontaktem do kliniki, gdzie znajduje się medyczna historia moich kotek z 16 lat, plus mogę pokazać przez kamerę na Skypie zabezpieczony balkon, mieszkanie, drapaki, tunele itd. Naprawdę odległość to jest przeszkoda? To, że jestem gotowa na wyprawę 300 km do Warszawy chyba też przemawia na moją korzyść. Naprawdę, moje gratulacje. 

Mam dość. Naprawdę. Pozostaje mi liczyć na was. Idzie wiosna. Koty będą się rodzić. Dawajcie znać. Najważniejsze, żeby kot był zsocjalizowany i z w miarę czystych warunków. Nie o mnie chodzi. Wiecie, z jakim poświęceniem leczyłam Prosiaczka. Chodzi o nią i jej dobro. Wierzę, że młody kot wniósłby w nasze życie radość. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz