niedziela, 31 marca 2019

Things I wish I Had Known Before Moving to Poland

Jeżeli chcecie się przekonać, jak to jest być Amerykaninem i mieszkać w Polsce, odwiedźcie kanał Russella na Youtube Love my Poland. Naprawdę: ciekawe, zabawne i pouczające. A dodatkowo świetny listening. Fakt, dla trochę bardziej zaawansowanych, ale dla tych mniej - zawsze można ustawić napisy. No i grammar revison: Things I wish I Had Known Before Moving to Poland (konstrukcja z I wish w przeszłości, a więc z Past Perfect). I lekcja kulturowa. 

Russela culture clash z polską rzeczywistością to nie są rzeczy, o których pomyślelibyście od razu. To właściwie są rzeczy, o których w ogóle nie pomyślelibyście. Między innymi wychodzi na to, że Polska to cywilizowany i grzeczny kraj, w którym... najpierw się wysiada, a potem wsiada do tramwaju i autobusu. W Ameryce wszyscy się przepychają. No i w Polsce ustępuje się miejsca starszym. Co więcej, Polska to także kraj niezwykle praworządny, gdzie  łamanie prawa jest surowo karane, nawet w przypadku przechodzenia na czerwonym.

Russella zdumiewało również dziękowanie sobie światłami awaryjnymi (hazard lights), za ich nadużycie w Ameryce dostaje się mandat. Nie miał także pojęcia, co się robi z mokrymi rzeczami wyjętymi z pralki, w Stanach wszyscy mają suszarki, ani że fryzjer może nie chcieć przyjąć napiwku.

Osobiście notorycznie przechodzę na czerwonym, zawsze daję napiwek fryzjerce, no i, a to już jest, wiem istotny ekscentryzm i dziwactwo - posiadam pralkę z suszarką, bodaj już czwartą i nie wyobrażam sobie życia bez niej (niewiele takowych jest w ogóle na polskim na rynku a jak chciałam obejrzeć w sklepie model, który znalazłam w internecie, musiałam szukać sprzedawcy do pomocy, bo nijak nie było go wytropić samotnej wyspy trzech pralko-suszarek wśród hekratów zajętych przez pralki). No, ale ja jestem dziwna:)



środa, 27 marca 2019

Best film quotes

1. “May the Force be with you.” -Star Wars, 1977
2. “There's no place like home.” -The Wizard of Oz, 1939
3. “I'm the king of the world!” -Titanic, 1997
4. “Carpe diem. Seize the day, boys. Make your lives extraordinary.” -Dead Poets Society, 1989
5. “Elementary, my dear Watson.” -The Adventures of Sherlock Holmes, 1939
6. “It's alive! It's alive!” -Frankenstein, 1931
7. “My mama always said life was like a box of chocolates. You never know what you're gonna get.” -Forrest Gump, 1994
8. “I'll be back.” -The Terminator, 1984
9. “You're gonna need a bigger boat.” -Jaws, 1975
10. “Here's looking at you, kid.” -Casablanca,1942
11.“To infinity and beyond!” -Toy Story, 1995
12. “Houston, we have a problem.” -Apollo 13, 1995
13. “A martini. Shaken, not stirred.” -Goldfinger, 1964
14. “Keep your friends close, but your enemies closer.” -The Godfather Part II, 1974
15. "Bond. James Bond." -Dr. No, 1962
16. “You talking to me?” -Taxi Driver, 1976
17. “Roads? Where we're going we don't need roads.” -Back to the Future, 1985
18. “Nobody puts Baby in a corner.” -Dirty Dancing, 1987
19. "They may take our lives, but they'll never take our freedom!" -Braveheart, 1995
20. “Well, nobody's perfect.” -Some Like it Hot, 1959

niedziela, 24 marca 2019

Poland i Polish, czyli różnica między "o" i dwugłoską ou/eu

Czy zdarzyło wam się, że kiedy w odpowiadaliście na pytanie Where are you from? was rozmówca dopytywał: Holland? Holland? Mnie niestety się zdarzyło. I w ten sposób, lata temu, nauczyłam się wymawiać właściwą samogłoskę w słowie Poland. Bo tam nie jest, jak napisane, "o". Tak niestety wymawia nazwę własnego kraju 90% Polaków, co prowadzi do nieporozumień. Tam jest dwugłoska, coś w rodzaju "ou" (w brytyjskim angielskim bardziej "eu")


Tak samo jest ze słowem Polish. Niestety Polish przez "o" to nic innego jak "polerować". Żeby wyszedł z tego "polski" trzeba znowu zrobić z tego dwugłoskę.



Poniżej filmik Arleny Witt. Arlena tłumaczy, jak wymawiać te słowa i co się dzieje, jeśli wymówicie je niewłaściwie.






Opozycja "o" i "ou" w języku polskim nie istnieje, to znaczy nasze ucho jest zupełnie niewrażliwe na tę różnicę. Słyszymy różnicę, dajmy na to, między raut i rat (dopełniacz od "rata"), albo skaut i skat (gra w karty), czy też wąski i włoski albo lina i Lena. Natomiast "polend" i "poulend" brzmi dla nas tak samo. 

W języku angielskim natomiast not to nie to samo to note, cot to nie coat i cock to nie coke. Poniżej filmik PapaEnglish, w którym Aly wytłumaczy wam różnicę i nauczy poprawnej wymowy.

Uwaga:
W ten sam sposób ignorujemy obecność dwugłoski ou/eu w słowach: programme, progress, focus, radio, studio, itd.




czwartek, 21 marca 2019

Moja historia (motywacyjna)

Zamieszczam dzisiaj filmik Vladimira, z którym bardzo się nie zgadzam. Dlaczego? Bo to punkt wyjścia do dość osobistej historii, jaką chcę wam opowiedzieć. Vladimir mówi mniej więcej coś takiego: 


The pronunciation you have at the age of 20 is more or less the pronunciation you will have at the age of 30, 40, 50...


Innymi słowy, Vladimir jest sceptyczny co do możliwości poprawy wymowy i zmiany nabytych przyzwyczajeń. Gdybym była tego samego zadania, musiałbym uznać, że połowa mojej pracy z uczniami właściwie nie ma sensu. Poświęcam tyle uwagi na tym blogu sprawom wymowy właśnie dlatego, że szczerzę wierzę, że to jest coś, co można przepracować w każdym wieku. Bo mnie się udało.


Mój angielski w wieku 20 lat i wieku 40 lat, to kompletnie inna historia. Ja opanowałam angielski w sensie płynności i fonetyki dość późno. Przede wszystkim dlatego, że uczyłam się go w czasach, kiedy jedynym źródłem "listeningu" był nauczyciel w klasie. Uczyliśmy się z podręcznika pod potoczną nazwą Alexander, który w zasadzie obywał się bez nagrań. Tzn nagrania były, ale w Polsce praktycznie niedostępne, a jak ktoś je miał, odsłuchiwał jeszcze z wielkich szpulowych magnetofonów. Nie było internetu, kablówki, były piosenki i to chyba one były jednym naszym kontaktem z żywym angielskim. Nawet słowniki były rarytasem. Nie ma się więc co dziwić, ze angielski, w sensie wymowy, był toporny i brzmiał z polska nawet w przypadku najlepszych nauczycieli. 







Miałam sporo szczęścia, bo w tych siermiężnych czasach, kiedy wszyscy uczyli się rosyjskiego, moja przygoda z angielskim zaczęła się na zajęciach w domu kultury jeszcze zanim poszłam do szkoły. W podstawówce angielski był obowiązkowy od piątej klasy. Miałam także angielski w liceum i miałam prywatne lekcje, to już zasługa moich rodziców i mojej pasji do języka. Nie czułam się jednak dostatecznie przygotowana, żeby myśleć o anglistyce na UJ, która wtedy była niezwykle konkurencyjnym i obleganym kierunkiem. Trudno było się dostać nie będąc olimpijczykiem albo bez koneksji (takie to były czasy). Zresztą moją pierwszą miłością była literatura, dlatego wybrałam polonistykę, czego nie żałowałam nigdy - to studia, a nie późniejsza anglistyka, dały mi solidną intelektualną bazę i uczyniły, kim jestem.


W latach 90tych w Polsce pojawili się nauczyciele native speakerzy, kursy British Council i telewizja satelitarna. Kiedy zdawałam egzamin Proficiency najgorzej poszedł mi listening. Jakoś zaraz potem zainstalowano u mnie UPC, to były czasy kiedy Discovery, National Geographic, Animal Planet itd, czyli moje ulubione kanały, były po angielsku. Telewizja szła u mnie 12h na dobę, wszystko po angielsku. Po miesiącu moje problemy z rozumieniem ze słuchu były przeszłością.


Na kurs Proficiency dostałam się na studiach doktoranckich. Znalazłam się w grupie wybitnie inteligentnych młodych ludzi, doktorantów i nauczycieli akademickich, których angielski wydawał mi się pięć pięter lepszy. Jeśli sądzicie, że nie wiem, co to wstyd, nieśmiałość i zażenowanie - wszystko to przeżyłam w tej grupie. Zamknęłam się tak, że siedziałam na zajęciach milcząc, a to były nie tylko zajęcia, ale także intensywne obozy językowe dwa razy do roku. Proficiency ostatecznie zdałam na B, lepiej niż spora część tej grupy.


Moją pewność siebie jednak zbudowało dopiero uczenie. Dostałam pracę w VI liceum w Krakowie, specjalizującym się w językach. Jako polonista zaczynałam od jednej klasy, jako anglista od czterech. Takie były czasy, nauczycieli angielskiego nie było, kuratorium wymagało tylko przygotowania pedagogicznego i Proficiency albo CAE. Jako polonista byłam nauczycielem świetnym i uwielbianym, miałam olimpijczyków na czołowych miejscach w Polsce. Jako anglista.... no coz, dużo pracy musiałam włożyć w dorównanie do własnych standardów. Proszę mi wierzyć, stawać przed plutonem egzekucyjnym zdolnych nastolatków, jeśli nie ma się 100% pewnośc siebie, to było wyzwanie! Ale błędy popełniałam tylko raz. Tzn, starałam się robić, co mogłam, żeby się kształcić, rozwijać i poprawiać. Nauczyłam się kontrolować, to co mówię i jak mówię, nie było mowy, żeby zacząć zdanie i utknąć w połowie. Pracowałam wśród świetnych anglistów i native speakerów w pokoju nauczycielskich, przeżywałam katusze wciąż czując, że nie jestem dostatecznie dobra, ale starałam się uczyć od najlepszych, rozwijać, pracować na wymową.

Ciąg dalszy moich paradoksalnych losów wyglądał tak, że znowu znalazłam się na miejscu, na którym być nie powinnam - zaproponowano mi stanowisko dyrektora koledżu językowego, głównie z uwagi na na mój doktorat. Ciąg dalszy moich katuszy nieadekwatności. Uczyłam tam, co więcej, translatoryki, teorii tłumaczenia i prowadziłam zajęcia praktyczne, z tłumaczeniami mając doświadczenie amatorskie. (W innej wyższej szkole w Krakowie uczyłam socjologii, a tak, proszę mnie nie pytać dlaczego, kazali mi; robiliśmy ankiety, badania i prezentacje, studentom się podobało).

Jak dobra jestem, dowiedziałam się dopiero, kiedy poszłam na anglistykę. Przyjęto mnie od razu na drugi rok, nauczyciele byli zaskoczeni moim sposobem mówienia, kontrolowanym, płynnym, zasobem słownictwa, ale także sposobem wyrażania myśli. Moi koledzy z grupy natomiast nie chcieli ze mną wchodzić na egzamin i zawsze zostawałam sama, co było przykre i niesprawiedliwe, bo jako nauczyciel wiedziałam, jak pomóc drugiej osobie.

Potem uczyłam już tylko angielskiego, w szkołach językowych i firmach. Włożyłam ogromnie dużo wysiłku w samodoskonalenie, w tym w poprawę akcentu. Mam zdolności językowe, ale nie wybitne (w VI LO prowadziłam klasy dwujęzyczne i tam zrozumiałam, czym jest prawdziwy językowy talent). Szła mi zawsze bardzo dobrze gramatyka, przyswajałam łatwo słownictwo. Ale mój akcent początkowo był daleki od doskonałości i robiłam błędy. Świadomie pracowałam nad wymową poszczególnych głosek, podłapywałam, co słyszam w radiu, tv, wrzucałam słówka do słowników internetowych i powtarzałam, ćwiczyłam. I robię to w dalszym ciągu. Codziennie czytam angielskie strony, szukam informacji, na lekcji zawsze jest otwarty mój laptop, bo jeśli tylko pojawia się wątpliwość, sprawdzam. Nigdy nie mówię, że nie nie wiem. Sprawdzam. Rozgryzam. I uczę się.

Dopiero będąc po trzydziestce moje mówienie po angielsku zautomatyzowało się do tego stopnia, że w firmach, w rozmowach na korporacyjnych korytarzach, przeskakiwałam z jednego języka na drugi bez świadomości do kogo w jakim mówię. Wielokrotnie cudzoziemcy pytali mnie: Where are you from? I nie mogli uwierzyć, że nie wyrosłam w kraju, w którym otaczał mnie angielski. Zdarzyło mi się również, że szkoły językowe, w braku prawdziwego, chciałby zatrudnić mnie w charakterze native speakera i były bardzo rozczarowane, że z moich kilku krótkich pobytów w UK w żaden sposób nie dało się dorobić do tego historii.

Byłam przez jakiś czas również metodykiem w jednej z krakowskich szkół i byłam odpowiedzialna za rekrutację nauczycieli. Były z tym problemy jak zawsze i wszędzie, młodzi byli niepoważni i często brakowało im umiejętności potrzebnych zwłaszcza w kontakcie z klientem biznesowym. Próbowałam więc rekrutować osoby w moim wieku. I chyba wtedy zrozumiałam najlepiej, jaką drogę pokonałam. Przez moje uczucie nieadekwatności, a może po prostu ambicję, nigdy nie zadowoliłam się tym, co umiałam, cały czas chciałam być lepsza. Osoby w moim wieku pozostały przy angielskim, jakiego nauczyły się w latach swojej młodości, na studiach. Mieli szeroki zasób słownictwa, wyrażali się ładnie, ale ich wymowa była płaska, "polska", może poprawna, ale nienaturalna, ich język był książkowy, nie brzmiał konwersacyjnie, potocznie, nie miał lekkości i naturalnego "flow". Byliby zatem potwierdzeniem tezy Vladimira.

Opowiedziałam wam moją historię nie żeby się chwalić. Zdradziłam wam nawet trochę faktów z mojej historii, z których nie jestem dumna. Po to, żeby was zmotywować. Głęboko wierzę, że pracą można osiągnąć bardzo wiele. Że na naukę nigdy nie jest za późno. Nie wierzcie w to, że język można tylko opanować w pewnym wieku, że trzeba się uczyć od przedszkola, że tylko wyjazd itd. Myślę, że kluczową sprawą jest pasja. Jeśli uczycie się z konieczności - was angielski będzie też z konieczności. Jeśli tego nie lubicie, nie macie do nauki serca, nie odniesiecie sukcesu.

Wierzę jednak, że na swój sposób języka może nauczyć się każdy i w każdym wieku. Bardzo tylko żałuję, ze rodacy wykazują tak małą wrażliwość fonetyczną. Wierzcie mi, wymowa to nie jest coś co przychodzi tak sobie, może tak jest u wybranych. Znakomita większość musi to przepracować, ćwiczyć, podpatrywać. Ostatecznie sam Vladimir jest przykładem tego, o czym mówię. Jest virtualnie native, czyli praktycznie, prawie. Ale nie naprawdę. Jego historia jest tak naprawdę bardzo podobna do mojej:

 My name is Vladimir and I am an English teacher.

Growing up in Bulgaria, behind the Iron Curtain, I had very limited access to western culture ... and especially books, music, and movies from the USA and England.

  - I started learning English seriously at age 27,
  - I started teaching English 3 years later.



No coż, wysłuchaliście mnie, posłuchajcie Vladimira.




piątek, 15 marca 2019

4 Biggest Myths About Learning English



You can’t get fluent in English as an adult

Przekonanie to prawdopodobnie bierze się z obserwacji zadziwiającej łatwości, z jaką języków uczą się dzieci. Mózg dziecka nastawiony jest na naukę języka,  ponieważ mały człowiek na wstępie musi opanować język ojczysty. Dziecko uczy się własnego języka w sposób intuicyjny i pozarozumowy. W taki sam sposób przyswaja w piaskownicy, na placu zabaw, w przedszkolu drugi język. Bezwysiłkowo, nieświadomie, przez zabawę i przebywanie z innymi. Uczy się równie naturalnie wymowy, akcentu, intonacji. Niestety z wiekiem nasz mózg traci tę niezwykłą umiejętność i uczyć musimy się z książek, na lekcji, metodą zakuwania słówek. Z drugiej strony, uczymy się dużo bardziej świadomie, zyskujemy większą wiedzę o języku i nabywamy znacznie szersze słownictwo niż to wyniesione z piaskownicy. Wiem coś o tym, bo uczyłam dwujęzyczne dzieci. Brzmiały jak natywni użytkownicy języka, ale nie miały ich świadomości, umiejętności językowych i zakresu słownictwa.

Czy więc można nauczyć się języka płynnie jako dorosły? Oczywiście, że tak. Stopień jednak tej płynność zależy od indywidualnych predyspozycji i przede wszystkim pracy, wysiłku i motywacji.


The only way to be really fluent in English is to live in an English speaking country

To jest zupełna nieprawda. Przy współczesnym dostępie do mediów, internetu, filmów językiem obcym można się otoczyć w kraju. Co, więcej, wyjazd do Wielkiej Brytanii albo Stanów bywa bardzo często zupełnie bezowocny i nie wnosi wiele do rozwoju językowego. Słyszę to bardzo często od moich uczniów: pracowali wśród emigrantów, komunikowali z klientami prostymi frazami, w życiu prywatnym otaczali ich Polacy. Nawet więcej, bywają osoby, które mieszkają od 20 lat zagranicą, zanurzone w języku i kulturze, a i tak mówić nie potrafią, bo we wszystko trzeba włożyć świadomy wysiłek. Kurs językowy za granicą? Można trafić w grupie na Polaków albo odwrotnie, mix narodowości, każda z zupełnie innymi problemami w nauce i mało zrozumiałym akcentem.

Learning English has to be expensive

Kursy językowe, lekcje prywatne nie są tanie. Książki kosztują niemało. To prawda. Ale ten blog dowodzi, że internet to nieprzebrane źródło materiałów do nauki. Jest mnóstwo stron za darmo, tak samo jak i lekcje na YouTube, które tu polecam.

Your vocabulary is not large enough for you to speak English

Nie zakres słownictwa, ale umiejętność mówienia ostatecznie przełoży się na was sukces w komunikacji. Nie trzeba znać słowa, żeby wytłumaczyć, o co chodzi. Nie trzeba wysławiać się mądrze. Angielski to język, który lubi prostotę. Ale to jest też umiejętność, którą trzeba rozwinąć, proste formułowanie myśli, parafrazowanie, pomijanie rzeczy, których nie potrafimy przekazać, zastępowanie skomplikowanej treści prostym tłumaczeniem. Kiedy moi uczniowie utykają na jakimś słowie, jest to bardzo często nie słowo "kluczowe", ale jakaś polska konstrukcja językowa, której nie potrafią przełożyć, a bez której można równie dobrze wyrazić daną myśl, tylko inaczej. Innymi słowy, to nie słownictwo ostatecznie przesądza o waszej płynności, ale zdolność komunikacji.

Podtytuły pochodzą z artykułu po angielsku:

wtorek, 12 marca 2019

Powszechne błędy w wymowie c.d.

Kontynuując temat błędów w wymowie wśród polskich użytkowników angielskiego, kolejna sprawa, która mnie uderza jako nowa i coraz bardziej powszechna, to wymowa what, was, ball, small itd. Jaki z tym problem? A no coraz więcej młodych osób wymawia to znowu jak słyszy, czyli przez polskie A. Powiem szczerze, że to jest coś, czego nie ogarniam. Uczyłam się angielskiego w komunistycznej Polsce, w czasach, kiedy jedynym źródłem mówionego angielskiego był nauczyciel, nie było nagrań ani stacji po angielsku i wiedzieliśmy w klasie, że what to "łot", a small to "smol". Zaczynałam uczyć w czasach, kiedy wciąż dostęp do żywego angielskiego był wciąż ograniczony i nie słyszałam "łas" (was) ani "łat" (what). Nie pojmuję, czemu to się tak rozpelniło teraz, kiedy angielski jest wszędzie. I oczywiście bardzo to źle świadczy o tym, co się dzieje w szkołach. Proszę, sprawdźcie, jak wymawiacie te słowa. One, co więcej, łączy podobny schemat pisowni, więc także inne słowa bywają przewidywalne: talk, walk, water.

Inna grupa to: girl, skirt, shirt, bird, firm. Wciąż słyszę: girl i bird, jak napisane, czyli przez polskie "i". A tam jest "e" i to angielskie długie "e".

Trochę drobniejszy, ale nachalny problem, to końcówki -tion. Education, information i nawet: lesson. Tam jest słabe "e", schwa, tak słabe, że po polsku przypomina to "y", a nie powszechnie wymawiane "o". To nie jest "edukeszjon" tylko "szyn". Pliiiii....z.

O work, word, world i worse nawet nie wspomnę, bo to walka z wiatrakami.








czwartek, 7 marca 2019

Wymowa przedimka nieokreślonego "e" - narastający problem

Wracam do tematu błędów w wymowie. Coraz częściej słyszę przedimek nieokreślony a realizowany jako polskie "a". Tak jak jest napisane, jak w "Ala ma kota". Nie wiem, dlaczego, ale robi się to coraz powszechniejsze, coraz więcej osób przychodzi z taką wymową. Tak, oczywiście, fatalnie to świadczy o stanie nauczania języka w polskich szkołach, ponieważ są to rzeczy, na których ludzie "fiskują" się na bardzo wczesnym etapie. Można by o tym długo, że klasy za duże, że nauczyciele kiepscy itd. Ale jako ludzie dorośli, nie zwalajmy na nauczycieli z podstawówki. I to nieprawda, że nikt później też nie poprawiał. Ja to "A" porawiam dziesiątki razy na lekcji i.... NIC.

Wiem, to trudne, i wiem, głęboko nawykowe. Ale wierzcie mi, to duży problem. Słuchający was cudzoziemiec zrozumie zupełnie coś innego niż to, co chcecie przekazać. Rzecz w tym, że przedimek nieokreślony powinien być realizowany nie tylko jako e, ale co więcej jest słabe e, tzw. schwa. Czyli powinino być prawie niezauważalne, a w szybkiej mowie zlewa się ze słowem następnym. Tymczasem to "a", które słyszę, jest "a" wyrazistym, akcentowanym i wybijanym w zamyśle mówiących. Więcej, zawieszają na nim głos, co już jest kompletnie nienaturalne. Wychodzi z tego długie a:, czyli np jakbyście wymawiali literę "R". Bez sensu, prawda?

Piszę o tym po pierwsze, abyście sprawdzili się sami i podpatrzyli, jak wymawiacie ten przedimek. A jeśli słychać "a", to trzeba to przepracować. I niestety wy, nikt inny, możecie to zrobić. Nauczyciel uświadomi, wyjaśni, poprawi, poprawi, poprawi.... No, ale potem w końcu to puszcza, bo zaczyna być upierdliwy.

Wiem, że to trudne. Zmiana nawyków to jedna z najtrudniejszych rzeczy w życiu. Ale spróbujcie. Naprawdę. Proszę.



niedziela, 3 marca 2019

Most commonly mispronounced words

Nawet nie wiem nawet, od czego zacząć.... Więc może zaczniemy od dwóch słów pojawiających się w tytule. Words, tak jak work, world, worse to słowa z długim "e", a nie "o". Niestety, rodacy wymawiają jak widzą i powiem szczerze, dla mnie jest to chyba number 1 top mistake, bo tego po prostu nie sposób zmienić.

Drugie słowo to mispronounced. Chodzi nie o całe słowo, ale o końcówkę -ed. Polacy nagminnie wymawiają ją jako całą sylabę. Tymczasem jest to tylko spółgłoska "t" albo "d" (w zależności od dźwięczności końcówki). Tylko przypadku czasowników kończących się na "t" lub "d" brzmi to jak sylaba (bo inaczej się nie da). Liked więc to nie "lajket" tylko "lajkt", cleaned to nie "kli:ned" tylko "klind". To "ed" jest bardzo mylące dla waszego słuchacza, bo brzmi jak inne słowo.


Wyjaśnianie błędów w wymowie na piśmie, przy użyciu zapisu fonetycznego "ze słuchu" (bo ślimaczki fonetyczne są obce większości uczących się), to trochę mija się z celem, dlatego zapraszam do obejrzenia filmików poniżej, gdzie nauczyciele wyjaśnią, jak nie należy i należy wymawiać dane słowo.


Osobom nieco bardziej zaawansowanym szczególnie polecam ostatni filmik z dużym wyborem słów, które są podawane powoli i wyraźnie, z czasem przeznaczonym na ich powtarzanie. Naprawdę warto poćwiczyć. Nie tylko ćwiczycie wymowę poszczególnych słów, ale także poprawną realizację poszczególnych głosek.