Wracam ponownie do tematu wyboru lektora.
Native speaker czy polski nauczyciel? Sprawa warta jest rozważenia. W przypadku osób na początkowym etapie nauki polski lektor jest zdecydowanie rozsądniejszym wyborem. Nie ma co ukrywać, choć to wbrew metodyce, czasami nauczyciel musi przejść na polski, zwłaszcza jak widzi, że uczeń sobie nie radzi. Umówmy się więc, że mówimy o poziomie wyższym niż B1.
Powiem tak: profesjonalny lektor native speaker jest opcją interesującą. I to nie dlatego, że nauczy cię więcej niż polski lektor, ale dlatego, że da ci kontakt z inną mentalnością, obyczajowością i kulturą. Może to być bardzo inspirujące i poszerzyć twoje horyzonty. Oczywiście takie lekcje będą cię pozostawiać z pewnym dyskomfortem; nie dostaniesz polskiego tłumaczenia, na ogół to dobrze, bo to ćwiczy twoje umiejętności domyślania się i parafrazowania. Ale w pewnych sytuacjach bezpośrednia ekwiwalencja jest ważna i potrzebna (np. phone subscription to abonament telefoniczny, appendicitis to zapalenie wyrostka, a tender to przetarg). Niewątpliwie lekcje z native speakerem będą bardziej wymagające i będą oznaczać dla ciebie więcej samodzielności, dlatego lepiej sprawdzą się w przypadku osób lubiących wyzwania. Myślę, że to również może być dobry wybór po jakimś już czasie pracy z polskim lektorem. Takie lekcje są też zwykle droższe. Native speakerzy zarabiają w szkołach językowych znacznie więcej niż polscy lektorzy.
Problem w tym, że niełatwo tracić na lektora native speakera, który nie tylko ma przygotowanie pedagogiczne, ale także filologiczną wiedzę o języku. Są to zwykle ludzie, którzy studiowali coś zupełnie innego, dobrze jeśli zrobili jakiś kurs przygotowujący do uczenia. Warto o to zapytać. Niektórzy z cudzoziemców są nauczycielami z pasją, a także ciekawymi osobowościami; z jakiegoś powodu zamiast pracować w banku w Londynie wolą uczyć za marne, na ich warunki, stawki w dziwnym kraju zwanym Polską. Inni traktują to jako przelotną przygodę, sposób na zwiedzenie świata, zanim się ustatkują i znajdą prawdziwą pracę, nie wkładają więc w to serca. Tacy native speakerzy są tu raczej na chwilę, za miesiąc, dwa, może nawet w środku roku szkolnego, zdecydują się wyjechać gdzie indziej, bo angielskiego mogą uczyć na całym świecie. Nie ma się więc co dziwić, że traktują lekko to, co robią i także ciebie na prywatnych lekcjach.
Native speakerzy są niewątpliwie bardziej easy going, no problem, pozytywni, wyluzowani itd. To dobrze sprawdza się w trakcie półtoragodzinnych zajęć w szkole językowej, które potrafią być nudne. Native speaker będzie cię też chwalił za wszystko, a krytykę, jeśli w ogóle, będzie wyrażał w sposób, który ty możesz wziąć za pochwałę. To już kwestia kulturowa. Jeśli Brytyjczyk ma powiedzieć coś negatywnego, ubierze to raczej w przeczenie stwierdzenia pozytywnego: It may be not your best essay... znaczy tyle, że twoja praca jest fatalna (bo jak jest tylko niedobra, to powie hm... alright) My, Polacy, jak wiadomo, lubimy być negatywni. Więc nie obcinamy się, jak mamy coś skrytykować. Taka poprawność i oględność może być czymś motywującym dla osób, którym brakuje pewności siebie i były notorycznie niszczone w szkole. Jesteśmy jednak dorośli. Potrzebujesz nauczyciela, który będzie cię poprawiał (native speakerzy robią to znacznie rzadziej) i wskaże twoje słabe strony, abyś mógł nad nimi pracować. Potrzebujesz szczerości. Zapewne chcesz także, aby nauczyciel stawiał ci wyzwania, zadawał zadania i rozliczał z ich wykonania, był zdyscyplinowany, punktualny i solidny.
I tutaj dochodzimy do jeszcze jednego tematu dotyczącego prywatnych lekcji w ogóle. Tematu, z serii "na co zwrócić uwagę".
Niestety, brak solidności to w tym sektorze bolączka ogólna, dotyczy to także polskich lektorów. Od razu powiem, że wszystko, co wiem na ten temat, wiem od moich uczniów. Ja mam czasami problem z tym, że moi uczniowie odwołują lekcje w ostatniej chwili. Tymczasem słyszę, że inni lektorzy sami to robią nagminnie! Uczniowie dostają smsy treści, że dzisiaj nie jestem w nastroju... I czasem, jak uczeń jest już w drodze. Dla mnie jest to niepojęte. Prywatne lekcje wymagają od obu stron samodyscypliny. Mogę zrozumieć, że uczniowi jej brak. Ale jak nauczyciel chce być traktowany poważnie, skoro sam nie traktuje poważnie swojej pracy? Choćby się waliło i paliło, ja nie odwołuję lekcji. Nawet, jak siedzę z migreną (a czasami naprawdę cierpię). Bo to niepoważne dawać komuś znać godzinę przed lekcją. I skoro ja będę odwoływać, uczniowie będą robić to samo.
Nie dziwcie się wobec tego, że część lektorów wymaga opłaty za lekcje odwoływanie w ostatniej chwili. To jest prawdziwe utrapienie tego zawodu.
Ale dlatego lektor swoją postawą ma cię motywować do pracy, nie odpuszczać i nie rozgrzeszać. Powinien zadawać zadanie i potem je sprawdzać. Odpytywać ze słówek. No i pamiętać, co robił na poprzedniej lekcji.
Ja z większością osób, nawet tych, które przychodzą na lekcje bardziej konwersacyjne, pracuję z podręcznikiem. Można z tego podręcznika z każdym robić inny użytek, ale uważam, że podręcznik powinien być bazą. Książka daje ci rozpoznanie poziomu, mierzy postępy i gwarantuje ciągłość zarówno tobie, jak i lektorowi. Lektor na pierwszej lekcji powinien zdiagnozować twój poziom, czyli określić punkt wyjścia (i określić cele). Po roku nauki twój postęp powinien być mierzalny. Tymczasem, kiedy pytam moich nowych uczniów o ich poprzednie lekcje, na ogół nie potrafią powiedzieć, z czego korzystali, ani na jakim poziomie były to materiały. Jeżeli chodzisz gdzieś przez roku i wydajesz pieniądze, musisz wiedzieć, co dostałeś w zamian, czyli co osiągnąłeś. Praca na materiałach z różnych źródeł może ci się wydawać ciekawa; wierz mi jednak, że po pewnym czasie sam lektor się pogubi w tym, co z tobą robił. Poza tym nauka wymaga harmonijnego rozwijania różnych umiejętności, mówienie przede wszystkim, ale słuchanie, pisanie, czytanie, a nie tylko np kserokopie ze słownictwem czy gramatyką.
Na zakończenie powiem jeszcze: nauka języka w każdej formie wymaga systematyczności. Może to być metoda małych kroków i nie musisz sobie stawiać dużych celów. Ale musisz być wytrwały. Mam nieodparte wrażenie, że część osób, które po latach nauki nie osiągnęły znaczącego postępu, mają problem nie z językiem, ale z samodyscypliną i wytrwałością. Niestety, nic tutaj nie powiem odkrywczego. Jednym nauka języka (jak każda nauka) przychodzi łatwo, innym trudniej. Języka, w stopniu komunikatywnym, jest się każdy w stanie nauczyć. To tylko kwestia ilości włożonej w to pracy. No i nie licz na cudowne metody, co rusz w internecie są promocyjne ściemy, typu "naucz się języka obcego w miesiąc". Kurs za 2 tysiące złotych, na przykład. To nie działa. Nie ma cudów. Jest tylko praca.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńja miałem kiedyś brytyjskiego lektora Simona. Z zajęć z nim pamiętam ciekawe polsko- angielskie sformułowania: dupa crash (nazwana sytuacja upadku na śliskim chodniku), icy dupa (określenie części ciała po zetknięciu ze śliskim chodnikiem), czy Let's close this stupid book! Mimo wszystko ja wybrałbym polskiego lektora aczkolwiek moja perspektywa jest inna (ja pracuję na codzień z Anglikami więc kontaktów z nativami mam aż za dużo)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobają przykłady:)
OdpowiedzUsuń