sobota, 30 grudnia 2017

Angielski jest wszędzie

Sądzicie że można nie wiedzieć, co znaczy shop albo street, że net to sieć, a book to książka? Można. Trafiają do mnie osoby, które pojęcia o tym nie mają. Można ignorować angielski, czytać etykietki tylko po polsku, traktować słowa tylko jako znaki graficzne, wiedzieć, że rec to nagrywanie, ale nie mieć pojęcia, co znaczy recording, być w Orange i nie wiedzieć, jak jest pomarańczowy.

Uważacie, że to naciągane przykłady? A ja myślę, że do pewnego stopnia ślepota językowa dotyczy każdego z nas. Angielski (także inne języki obce) otaczają nas zewsząd. Żyjemy w globalnej wiosce, nasze produkty robione są na Dalekim Wschodzie albo pochodzą z wielu innych krajów, dobrze jeśli mają polską wersję na opakowaniu. Napisy w obcych językach są absolutnie wszędzie, nawet w polskich tekstach, w naszej mowie codziennej w postaci nazw własnych albo zapożyczeń. Naszymi sprawami personalnymi zajmuje się dział Human Resources,  korzystamy z roamingu, internet dostarcza nam router, na fitness chodzimy do Pure, lubimy markę Diverse albo Guess, kupujemy Vanish, pizzę jemy w Pizza Hut. Ale czy wiecie co faktycznie te słowa znaczą? Sprawdziliście kiedyś któreś z nich w słowniku? A no właśnie.

Tymczasem życie dostarcza codzienne okazji do językowych eksploracji. Zacznijmy od słów doskonale znanych. Czy wiecie co to jest laptop? No niby wiecie. Ale co to jest lap? Mniej więcej to, co u nas kolana. Ale nie są to dokładnie kolana, bo kolana to knees, to jest to, co kiedyś u nas nazywało się „podołek”. Czyli miejsce, gdzie można coś trzymać, kiedy siedzimy. Top to to, co jest na górze. Zaczęło się od desktop, czyli komputer stojący na biurku. Był też palmtop, czyli urządzenie do trzymania w dłoni. A co to jest notebook, oprócz tego, że to inna nazwa laptopa? To notes.  Kawa, która nazwa się instant, jest rozpuszczalna, ale instant to natychmiastowy, a nie rozpuszczalny. Fitness to sprawność fizyczna, w związku z tym fit na opakowaniu czegoś do jedzenia wcale nie znaczy, że to coś odchudzającego, fit to nie szczupły, ale sprawny, więc zapewne chodzi o to, że w batoniku znajduje się błonnik i mikroelementy, ale uwaga, być może także np. glukoza, potrzebna przy intensywnym treningów. Warto wiedzieć, prawda?

Roaming w dosłownym znaczeniu to wędrówka, router pochodzi od route, czyli drogi, trasy. Diverse to zróżnicowany (dywersyfikacja), a hut to chata. Układamy puzzle, puzzle to jednak zagadka, stosujemy peeling, to znaczy dosłownie obieranie ze skórki (np. ziemniaków). Tipsy pochodzą od słowa tip czyli końcówka, ale także rada albo napiwek. W nazwie popularnych baterii Duracell kryje się kawałek słowa durable, wytrzymały (tak jak marka Heavy Duty).

Zachęcam do takich eksploracji. Pisząc tego posta, przeszłam się po własnym mieszkaniu, czytając napisy na rzeczach w moich szafkach. Silan to fabric softener (zmiękczacz tkanin), Perwoll reklamuje slogan care and repair (troszczy się i naprawia), a Persil to power gel, colour catcher to chusteczki wyłapujące kolory. Ajax informuje że double bleach to  podwójnie wybielający, tak samo inne produkty oferują tłumaczenia:  mouthwash  to płyn do płukania ust,  leave-in conditioner  odżywka bez spłukiwania. volume spray to spray nadający objętość. Dowiemy się w ten sposób, że moisturizing to nawijżający, anti-wrinkle przeciwzmarszczowy, ingredients to składniki, caution to uwaga (keep away from eyes).

Bardzo ważna jest umiejętność czytania etykiet, bo czasami polskiego tłumaczenia brak. Dobrze wiedzieć, że carbohydrates to węglowodany, a proteins to białko, fiber zaś to błonnik. Expiry date, data przydatności do spożycia. Rice to ryż, wheat to pszenica, grains to zboża (kocia karma bezzbożowa opisywana jest no grains) Jeśli kupujemy ubrania warto wiedzieć, że cotton to bawełna, silk jedwab, linen len, leather skóra, wool wełna. One-size-fits-all to rodzaj uniwersalny (jeden rozmiar pasuje wszystkim), oversize to ciuch celowo za duży (over znaczy ponad, jak przyrostek oznacza nadmiar).
Biorę do ręki pilot do telewizora (remote control). Mute, czyli wyciszenie to tyle co niemy, source to zródło, volume tutaj to poziom głośności, guide przewodnik.

Weźmy inne urządzenia. Czy wiecie, co to: mode, fan speed, reset, cancel, suport, manual, enter, exit?

No i czy wiecie, że delete nie czyta się "dileit", ale "dili: t" (długie i)?:)

Pamiętam moją rozmowę z konsultantem infolinii UPC. Zginęła mi fonia w dekoderze, i pan zapytywał, że nie mam wciśniętego m-u-t-e. Cze…go?
- Ale ja nie mam takiego przycisku.
- Ma pani. Na dole po lewej stronie.
- Nie…
- Nad małym czerwonym.
- Aaaa….  "mjut"!









środa, 27 grudnia 2017

Cracking jokes

Pamiętam, jak zdziwiłam się, kiedy po raz pierwszy, w trakcie mojej własnej nauki, trafiam na wyrażenie to crack a joke. Znaczy to tyle, co "opowiedzieć dowcip". Czemu "crack"? Otóż ma to coś wspólnego z christmas cracker. A to jeden z bożonarodzeniowych zwyczajów w UK.
Christmas cracker – kartonowa rolka zawierająca niespodziankę, zapakowana w kolorowy papier, w sposób przypominający duży cukierek, stanowiąca tradycyjny element przyjęć i obiadów bożonarodzeniowych w Wielkiej Brytanii. Otwierany z trzaskiem (crack) poprzez jednoczesne pociągnięcie za oba końce, zgodnie ze zwyczajem przez dwie osoby.
Wikipedia
Wygląda to tak:


Crakers rozrywane są zwykle w trakcie świątecznego obiadu, najważniejszego punktu Bożego Narodzenia (nie ma tradycji wigilii). Tradycyjnie zawierają słodycze, papierowe nakrycie głowy (często jest to korona) i żart na kawałku papieru. Tyle przynajmniej udało mi się ustalić:)


Christmas crackers are a British tradition dating back to Victorian times when in the early 1850s, London confectioner Tom Smith, started adding a motto to his sugared almond bon-bons which he sold wrapped in a twisted paper package.
He decided to make a log shaped package that would produce a surprise bang and inside would be an almond and a motto and soon the sugared almond was replaced with a small gift.
But it wasn't until the early 1900s that the paper crown was added by Smith's sons, Tom, Walter and Henry, after he died and gave the business to them.
Then, by the end of the 1930s, the love poems were replaced by jokes or limericks.

*  *  *

Dzisiejsze brytyjskie gazety publikują selekcję najlepszych żartów z tegorocznych "krakersów", 2017 edition.
To jest oczywiście angielskie poczucie humoru, niekonieczne przemawiające do nas, ale ponieważ jest to głównie humor językowy, niektóre z tych żartów mogą być dla nas puczające.
Niektóre są bardzo proste i oczywiste:

Why couldn’t the skeleton go to the Christmas party?
He had no body to go with.
Inne wymagają odrobinę językowego namysłu:
 What is the best Christmas present?
A broken drum, you can't beat it!
Zepsuty bęben, bo nie można go pobić (to samo co "bić w niego")
Why did Santa have to go to the hospital?
Because of his poor elf.
Anglicy mają problem z wymawianiem "h" na początku wyrazu. Np honour albo hour mają nieme "h" (jak we francuskim). A inne nie: hospital, home itd. No więc tu health sfrancuziało do efl.
What do you call a blind reindeer?
No eye deer
Chyba jasne?...
Why did no-one bid for Rudolph and Blitzen on eBay?
Because they were two deer
Brzmi tak samo jak too dear, a dear to "drogi", także w sensie expensive
What’s a horse’s favourite TV show?
Neighbours
Neigh samo oznacza "rżeć". Istnieje popularny serial pod takim tytułem.
Why are Christmas trees very bad at knitting?
Because they always drop their needles.
Żart oparty o homoninię. Needles to igły choinki i druty, na których się coś dzierga.
What does Father Christmas do when his elves misbehave?
He gives them the sack.
Podobnie. Give sb a sack przenośnie to kogoś wylać. Dosłownie: dać worek (tu pewnie ten z prezentami)
When do vampires like racing?
When it’s neck and neck.
Neck and neck to "łeb w łeb". Szyja, wiadomo co ma wspólnego z wampirami:)

Kończą temat świąteczny, tak się w UK bawiono wczoraj:
http://www.dailymail.co.uk/news/article-5214571/A-merry-Boxing-Day-Revellers-streets.htm

A tutaj atak zimy:
http://www.dailymail.co.uk/news/article-5214479/Motorways-closed-thousands-left-without-power.html


wtorek, 26 grudnia 2017

Boxing Day

Co Brytyjczycy robią dzisiaj? Nie, nie imprezują. Kupują!!!
Boxing Day, drugi dzień świąt, to był kiedyś dzień obdarowywania się prezentami.


Nazwa święta wywodzi się od tradycyjnego, datującego się od średniowiecza zwyczaju darowania służbie lub biednym podarunków zapakowanych w pudełka (ang. box), według słownika oksfordzkiego "To give a Christmas-box (colloq.); whence boxing-day", istnieje wiele tradycji ludowych wyjaśniających powstanie tego zwyczaju, większość z nich wiąże się z rozdawaniem prezentów, pieniędzy czy jedzenia zapakowanych w pudełka.
Wikipedia

Dzisiaj to pierwszy dzień wyprzedaży poświątecznych. Tłumy ustawiały się pod sklepami od wczesnego rana.

£4.5bn Boxing Day sales bonanza as 23m Britons head bargain hunting and desperate stores slash prices by up to 90%


  • Almost half of the UK adult population are expected to hit the high street today for Boxing Day.

Millions of Brits braved the cold as they joined crowds of other dedicated shoppers to battle it out for the best Boxing Day bargains this morning.
Sale shoppers queued through the night ready for doors to open as early as 6am at Next stores around the country, from Liverpool to London's  Oxford Street.
Twenty-three million people are expected to swarm high streets and crowd shopping centres up and down the country today - over one in three adults, which is 23 per cent up on last year.
They're expected to splash out £4.5billion in total, far exceeding the Black Friday (£2.6billion) and 'last Saturday before Christmas' £1.67billion spends. 

Polecam obejrzenie krótkiego video na stronie; tłumy na wyprzedażach znamy (chociaż takich wyprzedaży to my nie mamy), ale zwróćcie uwagę na akcent kobiety, która mówi w tym filmiku. Naprawdę trzeba się skupić, żeby odkryć, że to mimo wszystko angielski:) (niestety nie jestem w stanie przekleić tego video tutaj)


A tutaj link do artykułu z Daily Mirror:



Nawet Amerykanie są zbulwersowani Brytyjską gorączką świątecznych zakupów:


poniedziałek, 25 grudnia 2017

Christmas News

Też w ramach cultural awareness. Jak się obchodzi Święta w UK.

It's excessmas! Revellers enjoy a Christmas Eve on the tiles.
 (Święta w nadmiarze, czyli imprezowicze świętują Wigilię na chodniku)

Christmas revellers up and down the country have been pictured making the most of the festive period by seemingly over-indulging on the night before the big day.

Thousands of party goers descended on cities across Britain. Party-goers could be seen wearing Christmas hats, fancy dress and the Christmas jumper was still out in force. Many were seen stumbling about while it all appeared too much for one seasonal reveller, who was seen lying on the floor being comforted by friends. And it was a busy night for our emergency services, with police officers and paramedics working through the night to make sure everyone got home safely. 



Coś do pośmiania i poczytania




















sobota, 23 grudnia 2017

Black Eye Friday

Wczoraj w Wielkiej Brytanii był Black Eye Friday, zwany też Mad Friday.


'Twas the fight before Christmas in British city centres last night, as Black Eye Friday celebrations descended into a dangerous mix of drunkenness and violence.

Rowdy revellers were pictured scuffling, urinating and collapsing on the street in cities including Newcastle, Cardiff, Liverpool, Swansea, Manchester and London, on the last Friday before Christmas.

Dubbed Black Eye Friday or Mad Friday, the night is typically when workers go out to celebrate the start of their holidays with colleagues, safe in the knowledge that they have the entire weekend in which to recover.

But the celebrations took a dark turn in Yorkshire, where an officer was left with a gaping wound on his head after he and two colleagues were set upon - leading to condemnation from police chiefs. 

Tweeting from hospital with two injured colleagues, Sgt Alex Artis wrote: 'Mad Friday is living up to its name sadly. Three of my officers assaulted in last two hours.' 


http://www.dailymail.co.uk/news/article-5207251/Mad-Friday-revellers-worse-wear-country.html










czwartek, 21 grudnia 2017

Cat's panic Thursday

U nas też był Panic Thursday, bo Prosiaczek zaliczył wizytę u weterynarza. Wszyscy właściciele kotów wiedzą, jakich przygotowań logistycznych i manewrów wymaga dostarczenie kota do weterynarza. Jeśli się nie wdroży szczegółowego planowania wcześniej i odpowiednich podchodów, wygląda to tak:







Prosiak musiał przejść dość nieprzyjemny zabieg pobierania materiału z opuszka łapki, co pracownik kliniki przypłacił... ugryzieniem w palec. W końcu wezwano mnie do pomocy. Prosiako z głową pod moją pachą dało sobie wbić strzykawę w łapę, i to nawet dwa razy. Zwykle przy pobieraniu krwi też się przydaję, tudzież jestem z Prosiakiem na zdjęciu rentgenowskim:)





Prosiaczek tak w ogóle jest wcieleniem łagodności, dziewczyna w życiu nikogo nie tylko nie ugryzła, ale nawet nie podrapała. Jak ją zabierano na ten zabieg, prosiłam, że taki wrażliwiaczek i żeby obejść się z nią łagodnie... No, ale jesteśmy już w domu i Prosiako odzyskało rezon. Fuczy tylko nie wiedzieć czemu na Pusiastą. Cóż, na kimś trzeba się wyładować.


No i trzeba wylizać łapę po zabiegu i paskudztwach znieczulających:



A tu się już wyczekuje, kiedy wejdę do kuchni (a ja niedobra siedzę i stukam, więc dookoła jest już kocia awantura).




Ja też muszę spuścić emocje, bo to również dla mnie było ciężkie przeżycie. Najpierw przyszło mi wysłuchać przeraźliwego wycia jakiegoś psa. Nie wiem, co mu robili, przypuszczam, że był przy tym właściciel, i wiem, jak psy potrafią histeryzować u weta, ale brzmiało to tak, że czułam się podle siedząc i nie reagując na akt oczywistego okrucieństwa wobec zwierząt. No, a potem słyszałam to samo w wykonaniu mojego własnego  kota. Też mam traumę:(


Teraz muszę wymyślić, jak podać Prosiakowi antybiotyk w tabletce, a mam go podawać przez trzy tygodnie. Opanowałam sztukę "jak zmusić kota do połknięcia tabletki", nie mam tylko niestety patentu, jak zmusić kota, żeby jej nie wyrzygał natychmiast. Dwa, muszę uszyć jej chyba jakąś skarpetkę, żeby nie wylizywała sobie sprayu z łapki... Choć jakoś czarno widzę los tej skarpetki.




Genialny Simon's cat, dokładnie o wizycie u veta, poprawił mi humor, nawet więcej, ja się popłakałam ze śmiechu:)

Enjoy:)







Cała i kolorowa wersja Simon's Cat off to a vet.


Panic Thursday

Znacie zapewne Black Friday. Ale dzisiaj w Wielkiej Brytanii jest Panic Thursday. Dzień gorączkowych zakupów przedświątecznych. 
http://www.dailymail.co.uk/news/article-5200049/Last-minute-rush-means-60-shoppers-hit-streets.html


http://www.dailymail.co.uk/news/article-5202257/Panic-Thursday-hits-60-cent-High-Street-surge.html




wtorek, 19 grudnia 2017

O brytyjskiej grzeczności trochę więcej





Trochę więcej o brytyjskiej uprzejmości, bo to temat całkiem poważny i tego się uczy w ramach cultural awareness np w podręcznikach do Business English. To jest kwestia różnic kulturowych i warto mieć to na uwadze w środowisku obcokrajowców (myślę, że dotyczy to nie tylko Brytyjczyków, ale innych krajów Europy Zachodniej również). Cudzoziemcy zwracają znaczenie większą uwagę na to, aby prośby, opinie, a zwłaszcza krytykę wyrażać w sposób oględny. Przykład  z tabelki poniżej. Zamiast jednoznacznego: You are wrong, Anglik powie: I think you might be mistaken (i wypowie to wahającym się tonem). My w tej sytuacji walimy wprost: "Mylisz się!". Tak samo zamiast: "To zły pomysł", powiedzą raczej: I'm not sure that's a good idea.



Również całkiem na serio tutoriale z Youtube. Pierwszy na temat specyficznego sposobu wyrażania próśb, opinii i krytyki. Tego rodzaju wypowiedzi mają być sformułowane możliwie nie wprost i obudowane tzw. softening expressions (wyrażeniami łagodzącymi). Cokolwiek sądzicie o tym sposobie komunikowania się, jest to społeczna norma, czyli inni tego oczekują.






Oczywiście taki sposób komunikacji może doprowadzić do nieporozumień i tu już trochę mniej na serio glossary, czyli słowniczek z ich na nasze:




A teraz tutorial o dobrych manierach. Można by wzruszyć ramionami: "tego uczyła mnie mama". Zauważmy jednak, że mimo tego nas uczą mamy, my się tak nie zachowujemy. Szczerze mówią, uwiąd dobrych manier to jest coś, co mnie strasznie irytuje w polskiej rzeczywistości. Polakom wydaje się, że jak powiedzą"przepraszam" to coś stracą, albo przyznają się do winy. Brytyjczycy przepraszają nawet jak to ty ich podeptasz. To nic nie znaczy. To jest konwencja. Ale czyni życie jakoś przyjemniejszym. Zwracam szczególną uwagę na punkt: Stand in line. Brytyjczycy się nie tłoczą i nie kłębią, tylko formują grzeczny ogonek. Nawet na przystanku autobusowym. Naprawdę.














poniedziałek, 18 grudnia 2017

Facebook

Z nieznanego mi powodu ("nietypowa aktywność") Facebook zablokował mi konto, żądając autoryzacji poprzez... wysłanie im zdjęcia. 
Nie wiem, o co chodzi:(

niedziela, 17 grudnia 2017

Wybór lektora - część 3

Wracam ponownie do tematu wyboru lektora.

Native speaker czy polski nauczyciel? Sprawa warta jest rozważenia. W przypadku osób na początkowym etapie nauki polski lektor jest zdecydowanie rozsądniejszym wyborem. Nie ma co ukrywać, choć to wbrew metodyce, czasami nauczyciel musi przejść na polski, zwłaszcza jak widzi, że uczeń sobie nie radzi. Umówmy się więc, że mówimy o poziomie wyższym niż B1. 

Powiem tak: profesjonalny lektor native speaker jest opcją interesującą. I to nie dlatego, że nauczy cię więcej niż polski lektor, ale dlatego, że da ci kontakt z inną mentalnością, obyczajowością i kulturą. Może to być bardzo inspirujące i poszerzyć twoje horyzonty. Oczywiście takie lekcje będą cię pozostawiać z pewnym dyskomfortem; nie dostaniesz polskiego tłumaczenia, na ogół to dobrze, bo to ćwiczy twoje umiejętności domyślania się i parafrazowania. Ale w pewnych sytuacjach bezpośrednia ekwiwalencja jest ważna i potrzebna (np. phone subscription to abonament telefoniczny, appendicitis to zapalenie wyrostka, a tender to przetarg). Niewątpliwie lekcje z native speakerem będą bardziej wymagające i będą oznaczać dla ciebie więcej samodzielności, dlatego lepiej sprawdzą się w przypadku osób lubiących wyzwania. Myślę, że to również może być dobry wybór po jakimś już czasie pracy z polskim lektorem. Takie lekcje są też zwykle droższe. Native speakerzy zarabiają w szkołach językowych znacznie więcej niż polscy lektorzy.

Problem w tym, że niełatwo tracić na lektora native speakera, który nie tylko ma przygotowanie pedagogiczne, ale także filologiczną wiedzę o języku. Są to zwykle ludzie, którzy studiowali coś zupełnie innego, dobrze jeśli zrobili jakiś kurs przygotowujący do uczenia. Warto o to zapytać. Niektórzy z cudzoziemców są nauczycielami z pasją, a także ciekawymi osobowościami; z jakiegoś powodu zamiast pracować w banku w Londynie wolą uczyć za marne, na ich warunki, stawki w dziwnym kraju zwanym Polską. Inni traktują to jako przelotną przygodę, sposób na zwiedzenie świata, zanim się ustatkują i znajdą prawdziwą pracę, nie wkładają więc w to serca. Tacy native speakerzy są tu raczej na chwilę, za miesiąc, dwa, może nawet w środku roku szkolnego, zdecydują się wyjechać gdzie indziej, bo angielskiego mogą uczyć na całym świecie. Nie ma się więc co dziwić, że traktują lekko to, co robią i także ciebie na prywatnych lekcjach.

Native speakerzy są niewątpliwie bardziej easy going, no problem, pozytywni, wyluzowani itd. To dobrze sprawdza się w trakcie półtoragodzinnych zajęć w szkole językowej, które potrafią być nudne. Native speaker będzie cię też chwalił za wszystko, a krytykę, jeśli w ogóle, będzie wyrażał w sposób, który ty możesz wziąć za pochwałę. To już kwestia kulturowa. Jeśli Brytyjczyk ma powiedzieć coś negatywnego, ubierze to raczej w przeczenie stwierdzenia pozytywnego: It may be not your best essay... znaczy tyle, że twoja praca jest fatalna (bo jak jest tylko niedobra, to powie hm... alright) My, Polacy, jak wiadomo, lubimy być negatywni. Więc nie obcinamy się, jak mamy coś skrytykować. Taka poprawność i oględność może być czymś motywującym dla osób, którym brakuje pewności siebie i były notorycznie niszczone w szkole. Jesteśmy jednak dorośli. Potrzebujesz nauczyciela, który będzie cię poprawiał (native speakerzy robią to znacznie rzadziej) i wskaże twoje słabe strony, abyś mógł nad nimi pracować. Potrzebujesz szczerości. Zapewne chcesz także, aby nauczyciel stawiał ci wyzwania, zadawał zadania i rozliczał z ich wykonania, był zdyscyplinowany, punktualny i solidny. 

I tutaj dochodzimy do jeszcze jednego tematu dotyczącego prywatnych lekcji w ogóle. Tematu, z serii "na co zwrócić uwagę".

Niestety, brak solidności to w tym sektorze bolączka ogólna, dotyczy to także polskich lektorów. Od razu powiem, że wszystko, co wiem na ten temat, wiem od moich uczniów. Ja mam czasami problem z tym, że moi uczniowie odwołują lekcje w ostatniej chwili. Tymczasem słyszę, że inni lektorzy sami to robią nagminnie! Uczniowie dostają smsy treści, że dzisiaj nie jestem w nastroju... I czasem, jak uczeń jest już w drodze. Dla mnie jest to niepojęte. Prywatne lekcje wymagają od obu stron samodyscypliny. Mogę zrozumieć, że uczniowi jej brak. Ale jak nauczyciel chce być traktowany poważnie, skoro sam nie traktuje poważnie swojej pracy? Choćby się waliło i paliło, ja nie odwołuję lekcji. Nawet, jak siedzę z migreną (a czasami naprawdę cierpię). Bo to niepoważne dawać komuś znać godzinę przed lekcją. I skoro ja będę odwoływać, uczniowie będą robić to samo.

Nie dziwcie się wobec tego, że część lektorów wymaga opłaty za lekcje odwoływanie w ostatniej chwili. To jest prawdziwe utrapienie tego zawodu.

Ale dlatego lektor swoją postawą ma cię motywować do pracy, nie odpuszczać i nie rozgrzeszać. Powinien zadawać zadanie i potem je sprawdzać. Odpytywać ze słówek. No i pamiętać, co robił na poprzedniej lekcji.

Ja z większością osób, nawet tych, które przychodzą na lekcje bardziej konwersacyjne, pracuję z podręcznikiem. Można z tego podręcznika z każdym robić inny użytek, ale uważam, że podręcznik powinien być bazą. Książka daje ci rozpoznanie poziomu, mierzy postępy i gwarantuje ciągłość zarówno tobie, jak i lektorowi. Lektor na pierwszej lekcji powinien zdiagnozować twój poziom, czyli określić punkt wyjścia (i określić cele). Po roku nauki twój postęp powinien być mierzalny. Tymczasem, kiedy pytam moich nowych uczniów o ich poprzednie lekcje, na ogół nie potrafią powiedzieć, z czego korzystali, ani na jakim poziomie były to materiały. Jeżeli chodzisz gdzieś przez roku i wydajesz pieniądze, musisz wiedzieć, co dostałeś w zamian, czyli co osiągnąłeś. Praca na materiałach z różnych źródeł może ci się wydawać ciekawa; wierz mi jednak, że po pewnym czasie sam lektor się pogubi w tym, co z tobą robił. Poza tym nauka wymaga harmonijnego rozwijania różnych umiejętności, mówienie przede wszystkim, ale słuchanie, pisanie, czytanie, a nie tylko np kserokopie ze słownictwem czy gramatyką.

Na zakończenie powiem jeszcze: nauka języka w każdej formie wymaga systematyczności. Może to być metoda małych kroków i nie musisz sobie stawiać dużych celów. Ale musisz być wytrwały. Mam nieodparte wrażenie, że część osób, które po latach nauki nie osiągnęły znaczącego postępu, mają problem nie z językiem, ale z samodyscypliną i wytrwałością. Niestety, nic tutaj nie powiem odkrywczego. Jednym nauka języka (jak każda nauka) przychodzi łatwo, innym trudniej. Języka, w stopniu komunikatywnym, jest się każdy w stanie nauczyć. To tylko kwestia ilości włożonej w to pracy. No i nie licz na cudowne metody, co rusz w internecie są promocyjne ściemy, typu "naucz się języka obcego w miesiąc". Kurs za 2 tysiące złotych, na przykład. To nie działa. Nie ma cudów. Jest tylko praca.







czwartek, 14 grudnia 2017

Coś do poczytania - MailOnline

Chciałam dzisiaj podzielić się z wami czymś, co sama czytam, żeby być na bieżąco z językiem i tym, co się dzieje w Wielkiej Brytanii. Jest to propozycja oczywiście dla osób bardziej zaawansowanych, ale każdy może tam zaglądnąć. Nie zniechęcajcie się nagłówkami. Język angielskich nagłówków to osobny temat, panuje tam specyficzna maniera, nie tylko skrótowości, ale doboru słów, które niby mają brzmieć bardzo potocznie, ale niekoniecznie byłyby naturalnym wyborem w rozmowie. Teksty są za to pisane bardzo prosto, dla czytelnika mało wymagającego, a ilustrowane są dużą ilością zdjęć. 

Mowa o  MailOnline, http://www.dailymail.co.uk, internetowym wydaniu gazety Daily Mail

Tak, to jest tabloid, ale w sam raz, aby szlifować angielski. Dziennikarstwo na poziomie sporo lepszym od onetu (o polskich tabloidach nie wspominając), i ciekawa mieszanka tematów od polityki i brexitu, przez sprawy społeczne, rodzinę królewską, relacje o szaleństwie wyprzedaży, praktyki sieciówek, cud diety i treningi, po historie z życia wzięte, skandale, procesy, trudni sąsiedzi, nastolatki w szkole, ulica i moda. Celebryci są w oddzielnej sekcji. Wiadomości są w wydaniu na Wielką Brytanię (zakładka Home), Stany i Australię. Poza tym Science, Female, Money, Travel itd. 

Jak seryjnie czytam sekcję Health. Są tam newsy medyczne będące przedrukami z prasy poważniejszej, doniesienia o nowych badaniach, odkryciach i terapiach, jak również wiadomości dotyczące zdrowego stylu życia, jedzenia, ćwiczeń, plus niesamowite historie medyczne, zarówno o beznadziejnych przypadkach i operacjach zakończonych sukcesem, jak i odwrotnie, szokujących zaniedbaniach brytyjskiej służby zdrowia.

Jest to naprawdę przyzwoite dziennikarstwo, a nie jakaś sensacyjna zajawka i dwa akapity tekstu w środku o niczym (patrz: onet). Powiedziałabym, ze mimo nastawienia na sensację, jest to odpowiedzialne dziennikarstwo. Tytuł zazwyczaj dobrze ilustruje zawartość, a zawartość jest długa. Najpierw następuje streszczenie w głównych punktach, potem krótsze rozwiniecie, potem dłuższe i wreszcie cały tekst. Tak, są powtórzenia i pewnie jest to pisane jak dla osoby  mało intelektualnie rozwiniętej, ale dla was, uczących się, to właśnie zaleta, że powiedzą wam to samo dwa razy, a może inaczej. Jest też mnóstwo zdjęć, wrzucanych do tekstu, nie trzeba klikać i przewijać, jak na naszych portalach, a zdjęcia te bywają do bólu realistyczne. Wielka Brytania po sztormie, dziwaczne, odwalone stroje, czyli rewia mody w złym stylu na Ascot, pijane nastolatki leżące na ulicach w sobotę wieczorem, ludzie tratujący się w sklepach. Dla mnie jest to źródło wiedzy o Wielkiej Brytanii, jej problemach, konfliktach, tym czym żyje ulica i polityka.

Z dzisiejszego wydania polecam:


Anglia żyje zaręczynami Księcia Harry'ego, było ostatnio na ten temat bardzo dużo materiałów. Ale poza tym, raczej musi być dobry powód, żeby Daily Mail podejmowało temat rodziny królewskiej, wcale nie mają obsesji na tym punkcie.



Coś bardziej na święta. O tym, jak na przestrzeni lat powiększył się rozmiar... kieliszków do wina.



A o już bardziej na temat postanowień noworocznych. Jeśli ktoś rozważa rzucenie palenia, to artykuł, który może zmotywować. Jak palenie wpływa na nasz wygląd.