Millions face a nightmare journey home as snow hits London: Trains cancelled and roads closed as 'Beast from the East' sweeps west leaving four dead in crashes across the UK.
W UK masakra, posypało śniegiem i minus trochę. Szkoły zamknięte, pociągi odwołane, drogi nieprzejezdne, panika w sklepach i pustoszejące półki. Narodowy dramat.
Na przykład, trzeba odśnieżyć samochód. Tylko czym? Hmmm....
Coś takiego jak czapka i rękawiczki to tylko na dalekim wschodzie Europy, w UK nie stosują.
W UK, znanym z deszczowego pogody, jakoś nikt nie nosi nawet parasola. Musi wystarczyć kaptur:
Za to stróże prawa są dobrze zabezpieczeni przed zimą! Ciekawe, czy te chustki to służbowe?:)
Coś więcej o slangu i wyrażeniach bardzo kolokwialnych. Niestety, granica między jednym a drugim jest czasami trudna do wytyczenia. Tak samo, jak między tym, co brzmi jeszcze fajnie i potocznie, i bardzo native speaker like, a co już wywoła zakłopotanie w towarzystwie i ściągnie na was dziwne spojrzenia. Sami musicie wyczuć, kiedy można powiedzieć "ale mieliśmy z niego polew", a kiedy "uśmialiśmy się z niego", czy kiedy można powiedzieć "zwinąć coś" a kiedy "ukraść", czy "jestem wkurzony" a "jestem zły", "zajarać" czy "zapalić", "dziara" czy "tatuaż". Z angielskim jest tak samo. Tyle że dla was, nie-native speakerów, dużo trudniej. Na jednym z filmów na youtube o slangu znajdziecie takie ostrzeżenie:
No więc slangiem nie mówimy do szefa, ani jak nas chcą aresztować, ani jak chcemy zrobić dobre wrażenie na przyszłych teściach:)
Słowem, z niestandardowym angielskim ostrożnie.
Najpierw dwie panie nauczą was 10 top British Slang Words, powiedziałabym, to są jeszcze słowa z tych notowanych w zwykłych podręcznikach do nauki (z adnotacją colloqual albo very informal), np tych słów uczy popularna seria English File.
Poniżej naprawdę zabawna wiązanka scen z filmów, sprowadzająca niektóre słowa do odpowiedniego kontekstu, który ma wam uzmysłowić ich poziom stylistyczny.
Dla wytrwałych jeszcze jedna lekcja 10 Commonly used British Slang Words.
Dzisiaj o tym, dlaczego nie należy się uczyć angielskiego z filmów o gangsterach. I o tym, dlaczego angielski, którego się uczycie, to nie angielski, jak słyszycie w filmach albo w pubie.
Jeżeli napiszę: poszłem, włanczam, ja nie rozumie, weź se, trochu pewnie ze mną zgodzicie, że to niedobry polski. Obawiam się jednak, że jeśli wam powiem, że nie mówi się ta perfuma, są tylko perfumy, nie kontrol tylko kontrola, to już się może zacząć dyskusja (proszę mi wierzyć, ludzie będą bronić tych form). Jeszcze gorzej, jeśli dowiecie się, że pisze się nie psychologi, ale psychologii, ekonomii (dwa "i" na końcu) itd, że nie piąty czerwiec tylko piątego czerwca, że nie przekonywujący tylko przekonujący, w cudzysłowie, nie w cudzysłowiu, nie pomarańcz tylko pomarańcza - to albo się trochę zdziwicie, albo spotka mnie wzruszenie ramion, że poloniści się czepiają i jakie to ma znaczenie, wszyscy tak mówią.
No dobra. Ja się nie czepiam, jakem polonista również, chyba tylko na kontrol i perfum mam szczególną alergię. Chodzi mi o to, co tu już powtarzałam kilka razy: w przeciwieństwie do angielskiego polski jest tylko jeden i wszyscy, mniej więcej, posługujemy się tym samym językiem; odmiany regionalna są prawie nie zauważalne, a popełniane błędy niekoniecznie świadczą o poziomie naszego wykształcenia. I nawet owe błędy, jak widać na załączonych przykładach, nie są aż tak rażące i będziemy się kłócić, że to w ogóle błędy.
Z angielskim jest inaczej. Angielski ma tysiąc sto odmian; zostawmy australijski angielski i indyjski angielski. Zostańmy przy Wielkiej Brytanii i Stanach. Oprócz odmian terytorialnych, angielski, jakim ktoś mówi, naprawdę świadczy o tym, kim jest, czy wam się to podoba czy nie. Język angielski stygmatyzuje społecznie. Working class mówi inaczej w UK niż absolwenci Cambridge czy Oxfordu, język getta w Stanach jest rozpoznawalny od razu i nie jest to język, jakim mówią ludzie na Wall Street ani w telewizji. Gorzej, że tenże język zrobił się modny za sprawą muzyki, filmów i czegoś, co ja z przykrością nazywam "kulturą gansterską", a która z jakiegoś powodu stała się ekscytująca dla nudnych ludzi z nudną pracą za biurkiem, albo uczących się w nudnej szkole, czyli przeciętnego odbiorcy kultury masowej, który słucha muzyki inspirowanej rapem (czasami nawet o tym nie wie, bo raperów zapraszają do nagrań gwiazdy typy Jennifer Lopez czy Beyonce) i chodzi na filmy sensacyjne.
Z angielskim jest tak, że naprawdę musicie sobie zdawać sprawę, że to, co brzmi "cool" na filmie i może być "cool" w rozmowie ze znajomymi w pubie, nie jest ok na rozmowie kwalifikacyjnej czy w ogóle w pracy. Ja osobiście notorycznie słyszę gonna i wanna i zawsze powtarzam, to nie jest język na lekcji, bo to jest poziom stylistyczny zrób se na rozmowie kwalifikacyjnej.
Ale co ja będę wam tłumaczyć. Posłuchajcie Jamesa, który omawia typowe błędy, jakie można "podłapać" z filmów. A potem dwa tutoriale Arlena Witt, która zyskuje coraz większą popularność na youtube. James to propozycja dla bardziej zaawansowanych, Arlena mówi po polsku, ale szczerze polecam jej lekcje, jest świetna.
Ironia ironii polega na tym, że ja dobrych kilka razy ciągałam kompletnie bez sensu tego kota do weterynarzy, bo coś jej wymacałam... Miałam od początku z nią rako-obsesję (a jakoś z Pusiastą nie). Raz to był tłuszczak (usunięty), potem odczyn po źle podanej insulinie w początkach naszej walki z cukrzycą, potem złamany ogonek, który nagle wydał mi się guzem, wreszcie kolejny tłuszczak. A tym razem jakoś wcale raka nie wietrzyłam i nawet jak już padła sugestia pobrania próbki, ja zaprotestowałam, że przecież jest lepiej, goi się, tylko Prosiak to rozdrapuje. I postanowiłam czekać. Na szczęście po czterech dniach odzyskałam rozum i mój rako-radar zaczął działać.
Wierzcie mi, mam całą kolekcję zdjęć tej łapy robionych codziennie, które pokazywałam wielu osobom i wszyscy byli zdania, że wygląda to lepiej.... Nieprawdopodobna ślepota moja. Właściwie to Prosiaczek sam sobie zawdzięcza, że potoczyło się to tak, jak się potoczyło. Bo dobrała się do tej łapy mimo kołnierza, co zmusiło mnie do wizyty w klinice. Ja bym jeszcze czekała. Tymczasem jak nasza pani vet to zobaczyła, po raz pierwszy padło nieprzyjemne słowo i sugestia histopatologii.
Powiem teraz tak, cokolwiek pojawi się na skórze mojego zwierzaka, uprę się jak dziki osioł od razu na pobranie próbki. Nawet jeśli mam robić z siebie kocią histeryczkę. Bo nie ma żartów z tym świństwem.
Jestem naprawdę na siebie zła, bo ja tą zmianę znalazłam w grudniu. Maleńką. Takie nic. Trochę spuchnięty opuszek. No i pognałam do weta... No i wyszło, że zapalenie pazmocytarne...
Gdybyśmy od razu wtedy pobrały wycinek, Prosiaczek miałby lepsze szanse. Łapę by pewnie i tak stracił. Ale przechowałyśmy się z paskudztwem dwa miesiące, lecząc co innego. A to-to mogło się już zacząć siać (ponoć wolno i rzadko, daje raczej wznowy miejscowe).
Ten rak jest związany z promieniowaniem UV i pojawia się zwykle na głowie, uszach, nosie. Wtedy jest problem z wycięciem z odpowiednim marginesem (uszy można też amputować). Tłumaczę sobie, że pół łapy to naprawdę duży margines...
Białe koty są szczególnie narażone (proszę mnie nie pytać, co to ma wspólnego z łapą Prosiakową, która, owszem, jest różowa, ale ze słońcem miała styczność prawie żadną; z rakiem jest tak, że nie ma odpowiedzi "dlaczego". Nie-palacz może mieć raka płuc i tak dalej). Piszę to w celach edukacyjnych. Jeśli zauważycie cokolwiek na głowie, uszach, nosie, skroniach, powiecie, skórze kota, co się nie goi przez 2 tygodnie, fruuu do weta i na histopatologię, cokolwiek by wam mówiono. To-to przynajmniej widać. Nie rośnie w środku. Rak kolczystokomórkowy to częsta przypadłość. Także ludzi.
A przy okazji, białe koty nie powinny przebywać na słońcu. Każde poparzenie zwiększa szanse złośliwych mutacji. Moje koty nie wychodzą, przebywały tylko na loggii, gdzie słońce jest może trzy godzinny dziennie. Mało tego, jak widziałam, ze śpią na słońcu, wieszałam nad nimi coś na sznurku, żeby dawało cień. Macie pojęcie? Ale o łapach być może nie myślałam, tylko o białych uszach cukrzyka, kłutych trzy razy dziennie....
Najświeższe informacje o tym, jak czuje się Prosiako na Facebooku.
Jemy w pozycji leżącej, łapunią nagarniamy mięcho (gotowany indyczek, bo było trochę problemów jelitkowych na początku)
Prosiak poszedł na współpracę w kwestii miejsca do spania i przyjął ofertę zakwaterowania w mojej szafce nocnej, więc mam dziewczynę na oku, dokładnie budzę się za każdym razem jak zmienia pozycję.
A tu Prosiaczek w swoim ulubionym tunelu, skąd lubi obserwować mnie i Pusiastą. Takie drobne przejawy normalności cieszą. Bo tak naprawdę serce się kroi patrzeć, jak się kica i odpoczywa, odpoczywa i kica....
W drodze jest wielka paka z Zooplusa z żarciem, nową kuwetą do której będzie jej łatwiej wchodzić, a z TESCO jedzie do nas żwirek silikonowy, może będzie lepszy niż Benek, w którym jest cała po wizycie kuwetkowej...
Wczoraj mój ulubiony portal MailOnlineopublikował artykuł dotyczący wpływu Grey's Anatomy na oczekiwania i zadowolenie pacjentów amerykańskich szpitali. Otóż lekarze w Stanach mają z tym serialem problem. I to wcale nie dlatego, że Grey's Anatomy to kupa bzdur. Przeciwnie. Jak wspominałam we wcześniejszym wpisie, serial pokazuje szpital wyposażony w najnowsze technologie, możliwości diagnostyczne, gdzie lekarze pracują nad przełomowymi terapiami i dokonują rewolucyjnych operacji. Wszystko oparte na faktach i rzetelnym researchu scenarzystów.
Przyznam się, że prócz książek, filmów i dokumentów o historii, moim drugim hobby jest medycyna, pasjami wyczytuję medyczne newsy i uwielbiam filmy dokumentalne typu Amazing Medical Stories (o rzadkich chorobach, niezwykłych przypadkach i nietypowych terapiach). Więc potwierdzam, ten serial JEST oparty na faktach i wielu prawdziwych historiach, które znam z innych źródeł, nagłośnionych w świecie medycznym. Tyle, że dostępna medycyna i rzeczywistość szpitalna tak nie wygląda, niestety. Jak wszędzie, tak i w Stanach, pacjent zderza się z rutyną, ograniczeniami biurokratycznymi i materialnymi; pacjenci nie lądują od raz na stole, nie zdrowieją w ciągu jednego odcinka i dla trudno rokujących przypadków lekarze nie opracowują specjalnych procedur operacyjnych. Wszystko razem powoduje, ze amerykańscy pacjenci są rozczarowani, że ich opieka szpitalna nie przypomina Grey's Anatomy.
Poniżej przeklejam artykuł, odrobinę podrasowany, żeby się łatwiej czytało. Dokonałam skrótów, zmieniłam kolejność, w nielicznych przypadkach zmieniłam słowa na bardziej znane. Chcę pokazać, że naprawdę możecie od czasu do czasu w miarę chęci przeczytać coś z portalu typu MailOnline, czyli coś co nie jest broadsheet, to znaczy poważną publicystyczną gazetą (bo z tym trudniej).
Grey's Anatomy's story could affect hospitals by 'distorting' patient expectations, new study warns.
Studies show many Americans take TV as their main source of health information.
A new study analyzed how much Grey's Anatomy differs from reality, and found the differences to be serious.
'Balancing the presentation of the realistic and the dramatic can actually result in a distorted perception of reality among television viewers,' the authors write in the study.
'I think most hospitals, surgeons, nurses, we don't realize how much something like a TV show could affect what a patient will expect from their care', Dr Jordan Weinberg, of St Joseph's Hospital and Medical Center in Phoenix, Arizona told Daily Mail Online.
'From a trauma perspective it's particularly important. Suddenly the patients found themselves in the hospital and the only reference point they have is Grey's Anatomy.'
Dr Weinberg isn't an ardent critic of the show; in fact, he is quite impressed by the accuracy of the set and many of the small details. 'The purpose of the show is not to educate, it's to entertain, and in that sense it's fine'.
Indeed, the film makers attempt to make Grey's Anatomy as authentic as possible.
However, it may create unrealistic expectations of the patients.
Experts warns that doctors need to be more aware that patients might be expecting something like Grey's Anatomy's storylines, and they need to take the time to explain the differences.
To assess how inaccurate episodes can be, experts watched the ordeals of 290 fictional trauma patients in 269 episodes of Grey's Anatomy - the first 12 seasons. They then compared those stories with real life injuries of 4,812 real database patients.
Most (71 percent) of the TV patients went straight from emergency care to the operating theater, compared to 25 percent of the databank patients.
Half of fictional patients spent less than a week in hospital from a serious injury, whereas 80 percent of real life patients spend much longer in care.
The time limits of the show also require that most of the plot lines ends within an hour.
Another survey of elderly patients across the US found that 42 percent take television as the main source of medical information, and as a result many of them had overly optimistic expectations of survival. _______________________________________________________ Bardzo mi się podoba komentarz pod artykułem: Don't get me wrong...I love Grey's Anatomy. But the biggest fake thing to me is how pretty everyone is. Even the characters who are supposed to be plain. My dad had in the ER a couple nights ago and nobody even remotely resembled the pretty faces at Grey Sloan Memorial.
Prosiaczek jest po operacji. Wczoraj przyszły wyniki. Rak kolczystokomórkowy. Squamous cell carcinoma. Behaviour: malignant (złośliwy). Prognosis: guarded. (rokowanie ostrożne).
Czy to nie ironia, że wyrok przyszedł po angielsku:( Nie, to nie jest wyrok. Chociaż straciliśmy trochę czasu...
Prosiaczek jest już w domu. Jestem szczęśliwa, że to tak szybko poszło i że przeżyła operację. Wygląda na razie bez komplikacji. Nie ma połowy łapy. W zasadzie ma trzy łapy. Ale nie ma raka. To mała cena. Leży w tej chwili ma moim brzuchu, oszołomiona, ale już zaczyna się uspokajać. Przyjechała półprzytomna, ale wściekła i wyjąca na na mnie i Pusiastą. Nie chcę nawet myśleć, co się tam działo. Dmuchany kołnierz wrócił pogryziony. Czeka mnie ciężka noc, bo Prosiak jest oszołomiony i niespokojny, pełza po mieszkaniu i spada z łóżka, więc dokoła leżą koce i poduszki. Pusiasta jest również spanikowana, bo nie wie, co się dzieje, i czy nie będzie następna, więc siedzi w łazience i boi się wyjść. Ja łyknęłam xanax i zagryzłam czekoladą. Raczej nie pośpię tej nocy. Prosiaczek jest pod wpływem morfiny i jeszcze pewnie narkozy, więc jest nieskoordynowany, ale są już momenty, że staje i zaczyna chodzić na trzech łapach, więc mam nadzieję, że da radę. No i rzuciła się do jedzenia, więc to też dobry znak. Wszystkie badania wyszły w normie. Mam ostrożną nadzieję, że kupiłyśmy sobie jeszcze sporo czasu. To paskudztwo może odrastać (ale pół łapy to spory margines) i ponoć raczej się nie sieje...
Nudne życie 30+ latki i jej zmanierowanego kota, Jaśniepana Chucka.
Zabawne rysunki i komiksy; sprawy ludzkie nie mniej zabawne niż kocie:)
* * *
Teraz będzie, co u nas.
(Jak ktoś sobie nie chce zepsuć humoru, to nie czytać dalej).
U nas niestety średnio zabawnie, łapa nie reaguje na leczenie, w związku z tym poszedł wycinek na histopatologię i bada się właśnie w laboratorium w Niemczech (nie pytajcie, dlaczego w Niemczech; w końcu mamy globalny rynek, na którym polska diagnostyka i biochemia najwyraźniej przegrywa z kretesem). Czekamy.
Prosiak ma doła, bo ma cztery szwy i nosi wielkie koło ratunkowe na szyi (każdy inny rodzaj kołnierza jest do sforsowania, mamy sześć albo więcej rodzajów, nabyłam wszystko, co oferuje rynek i, wierzcie mi, nabiłabym osobiście niektórym producentom za setną głupotę produkcyjną, nie wiem, może psy są takie mało kumate, ale kot naprawdę wie, co z kołnierzem zrobić, żeby sięgnąć do łapy). Prosiak to znosi tylko jako-tako dzięki innym producentom, którzy wymyślili różne (naturalne) środki relaksujące dla zwierząt, więc Prosiak chodzi naćpany "naturalnymi opiatami". Ja mam jeszcze gorzej, po trzech latach abstynencji wróciłam do jedzenia słodyczy i czuję się jak alkoholik z powrotem w szponach nałogu. Alternatywą dla czekolady jest tylko xanax. Prosiaczek ma 15 lat i cukrzycę, więc nie wiem, czy w razie najgorszego, operacja będzie w ogóle możliwa. Dlatego świruję.
Oglądałam wczoraj najnowszy odcinek Grey's Anatomy i postanowiłam mimo wszystko napisać coś o tym serialu również. Grey's Anatomy ma wszelkie szanse pobić rekord Ostrego dyżuru, który zakończono po 15 sezonach. W tej chwili emitowany jest 14 sezon Grey's Anatomy. Jest to serial z życia lekarzy, którzy zaczynają od poziomu podłogi, czyli pozycji pomiatanych stażystów, a kończą jako światowej klasy specjaliści, którzy wchodzą do zarządu swojego szpitala. Tym razem nie jesteśmy więc na ostrym dyżurze, gdzie rządzą prawa publicznej służby zdrowia (w przybliżeniu, bo w USA i tak w czasach ER czegoś takiego nie było). Jesteśmy w szpitalu prywatnym, gdzie pokoje wyglądają jak w drogim hotelu, a lekarze mają do dyspozycji najnowszy sprzęt, technologie i laboratoria, w których pracują nad nowymi procedurami operacyjnymi. Widzimy więc medycynę z grubym wyprzedzeniem wobec czegokolwiek dostępnego w Polsce. Ale przede wszystkim to serial z życia grupy lekarzy, ich perypetie osobiste, głównie sercowe. Nic sentymentalnego jednak. Narrację cechuje humor, sarkazm i emocjonalny dystans. Wszystkie wesela, na przykład, okazują się wielką klapą, a główni bohaterowie w którymś momencie rezygnują z oficjalnej ceremonii, ślubu w ogóle i spisują swoje przyrzeczenia na świstku papieru.
Twórcom serialu udało się wykreować postacie sympatyczne, charakterystyczne i przekonujące. Jednych można lubić, drugich mniej, ale bohaterów jest na tyle dużo, że trudno się nimi znudzić i właściwie czeka się na ich kolejne pojawienie. Dialogi są inteligentne, sarkastyczne, czasami cięte, czasami zabawne. Każdy odcinek rozpoczyna rodzaj filozoficznej refleksji. Tak, owszem, jest trochę dramatów i sensacyjnych wypadków, ale do melo-dramatu daleko.
Angielski (amerykański) w tym serialu jest zaskakująco czysty i wyraźny, można spokojnie oglądać bez napisów, dopóki nasi bohaterowie nie omawiają przypadków medycznych. Bo wtedy robi się ciężko, tym bardziej, że rozwiązują przypadki naprawdę skomplikowane. Ale to stanowi tylko niewielką część akcji; większość fabuły dotyczy relacji między postaciami. Z tego powodu sugerowałabym jednak osobom mniej zaawansowanym oglądanie tego serialu z napisami. Najpierw. A potem bez. Pamiętajcie, że dla celów nauki, dobre są powtórzenia. Jeśli obejrzycie coś drugi raz, nie śledzicie już tak bardo akcji, bo ja znacie, ale możecie skupić się na języku, zapamiętać więcej. Grey's Anatomy trzeba jednak zacząć oglądać od początku; w tym serialu jest wiele postaci, z każdą wiąże się jakaś historia, przy czym wątki te nie są niekoniecznie mają swoją bezpośrednią kontynuację, ponieważ każdy odcinek jest zamkniętą całością, skupioną wokół jednego przewodniego tematu. Scenarzyści podejmują jakiś temat, ale nie powraca on od razu w następnym odcinku. Ogólnie mam wrażenie, że twórcy tego serialu znaleźli formułę, która ratuje Grey's Anatomy przed dosłownością i fabularnym schematem. Wygląda na to, że będzie sezon 15, czego temu serialowi życzę. sc
Za każdym razem, kiedy pada to pytanie, pojawia się tytuł Friends. Ale amerykański sitcom z lat 90tych to naprawdę nie jest dobry wybór. Owszem, to był sympatyczny serial. Ale serial komediowy to w ogóle zły wybór. Humor w obcym języku to dodatkowa trudność. Dlaczego? Bo wiele rzeczy jest nieprzetłumaczalnych albo odnosi się do skojarzeń, których my nie mamy. Humor językowy oparty jest na grze słownej, ironii, aluzjach itd. Dobry tłumacz czasami musi się napocić, żeby przybliżyć polskiemu widzowi, na czym polega dowcip (i czasami jest to kwestia nie tłumaczenia, ale przybliżonej ekwiwalencji, tłumacz musi wymyślić coś, co przemówi do polskiego widza). Serial z lat 90tych, co więcej, zawiera wiele odniesień do rzeczy, ludzi i spraw, o których w roku 2018 nie mamy pojęcia. No i jest to amerykański angielski, a wy się uczycie brytyjskiej odmiany języka.
Jak więc wybrać serial/film do oglądania?
Po pierwsze temat. Odradzam gangsterów, mafiozów i dealerów, tak samo jak medycyna sądowa to nie najlepszy wybór, czy dr House (którego uwielbiam). Chodzi mi o to, że dobrze, żeby serial (lub film) rozgrywał się w zwyczajnej rzeczywistości i dotyczył spraw wam znanych, a nie zawierał specjalistyczne słownictwo albo slang. Fabuła powinna być stosunkowo prosta i przewidywalna, i nie pędzić na złamanie karku, a serialowi bohaterowie dobrze wam znani (gorzej, jeśli w każdy odcinek jest o czymś innym). Rozumienie polega zawsze na zgadywaniu, domyślaniu się i formułowaniu trafnych przewidywań. Więc musi być to świat, który dobrze rozumiecie. Trudniej będzie złapać sens, jeśli oglądacie coś dziwacznego i zaskakującego. Wasz serial nie powinien być również przegadany, to znaczy jeśli bohaterowie mówią na okrągło i mało się dzieje. Oczywiście, tak naprawdę liczy się to, żeby serial was interesował, bo jeśli nie będzie go oglądać z przyjemnoscia, szybko się znudzicie.
Czekacie na tytuły?
Powiem szczerze, ja oglądam tylko dwa typy seriali: historyczne i medyczne. Te drugie odpadają z powodu zbyt skomplikowanego słownictwa (choć Grey's Anatomy ogląda się całkiem dobrze). Podpowiem więc: Downton Abbey. Wysoko oceniana produkcja brytyjska, świetnej jakości, która zdobyła sobie wiele sympatii. Rzecz dzieje się na początku XX wieku, zaczyna się od zatopienia Tytanika i dotyczy życia arystokratycznej rodziny i jej służby. Na salonach mówi się pięknym, czystym, spokojnym angielskim, trochę gorzej ze służbą, która mówi mniej wzorcowo, ale zrozumiale, a warto podpatrzyć różnice. Fabuła przyjemna, obyczajowa, z uśmiechem, a bez sentymentów. Wiele osób, którym poleciłam ten serial, obejrzało go z przyjemnością do końca.
Chcę dzisiaj podzielić się z wami czymś do oglądania (i ćwiczenia języka). The Crown - serial o życiu Elżbiety II od czasów jej wstąpienia na tron. Rzecz naprawdę wybitna.
Przyznam się do czegoś. Jestem maniakiem filmów i seriali historycznych. Obejrzałam chyba wszystko, co tylko jest dostępne w sieci albo... próbowałam obejrzeć. Bo w przypadku sporej liczby filmowych hitów odpadłam bardzo szybko z uczuciem żenady i niesmaku. Nie wiem, po co robić "serial historyczny", jeśli z historią to-to nie ma nic wspólnego. Takie horrenda to np serial z życia amerykańskich nastolatek The Reign ("Nastoletnia Maria Stuart"), albo Will, gdzie szekspirowska Anglia to Niby-landia z koszmarnych snów psychopaty. Pierwszy serial powala infantylizmem i wyobrażeniem o historii gimnazjalistek. W drugim teatr szekspirowski wygląda jak slapstickowa farsa, a aktorzy o aparycji drag queen, w perukach afro z lat 70tych, latają po scenie pokazując co mają pod spódniczką, wszystko zaś podlane obficie krwią, bo tylko XIV-wieczne tortury są bardzo prawdziwe. (O naszej "Koronie królów" zamilknę)
Dla mnie fabuła może nawet być cienka, godzę się nawet na zmyślenia i grę z faktami, ale historia ma być historią, w sensie realizmu przedstawionego świata, tego jak ludzie żyli, co nosili, jedli i gdzie mieszkali. Poliester odpada z miejsca i wszelkie uwspółcześnienia. No więc z pozycji serialowego (historycznego) wyjadacza chcę napisać o prawdziwej perełce. The Crown przede wszystkim ma gigantyczny budżet (ponoć największy w historii), co powoduje, że historia wygląda jak historia, lata 50te jak na zdjęciach, a aktorzy noszą repliki prawdziwych strojów. Serial nie tylko jest oparty na faktach, ale niektóre sceny są wierną rekonstrukcją prawdziwych wydarzeń i kronik filmowych. Prawdziwe wnętrza i plenery, świetni aktorzy i świetny scenariusz. Jeśli ktoś sądzi, że to serial sentymentalny i dziewczyński, błąd. Ten serial jest fantastyczną lekcją historii XX wieku; jest tam sporo polityki, ale też psychologii i dramatu. Każdy odcinek jest dramaturgicznym majstersztykiem, zamkniętą całością, opowieścią o czymś historycznym, ale także uniwersalnym.
Po co o tym piszę? No bo to historia Anglii. Ale przede wszystkim to jest serial, który można oglądać w oryginale. Dlaczego? Bo angielski jest czysty i piękny. I przejrzysty. Aczkolwiek nawet język jest historyczną rekonstrukcją, bo angielski zmienił się od czasów młodości Elżbiety II. Ale są to subtelności dla naszego ucha. Nas niech cieszy język zbliżony do tego, którego nas uczono, czyli wzorcowy i nie sprawiający trudności w rozumieniu.
The Crown to produkcja NETFLIX, znajdziecie ten serial więc na tym portalu, ale także Zalukaj i efilmy.
Tematu powszechnie popełnianych błędów ciąg dalszy, dzisiaj tutoriale video i błędy najrozmaitsze: gramatyczne, leksykalne, składniowe. Ciekawe, że z błędami zmagają się także Anglicy i Amerykanie; także i oni nie wiedzą czasami, co jest poprawne, a co nie. Odnoszę wręcz wrażenie, że Anglicy i Amerykanie mają więcej problemu z angielskim niż Polacy z polskim. Od razu lepiej, nie?:)
Wklejam kilka lekcji, mam nadzieję, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Czy wiecie, co to są false friends, fałszywi przyjaciele? To słowa, które wydają wam się znajome, ale w innym języku znaczą coś zupełnie innego. Błędy związane z false friends zdarzają się bez przerwy i każdemu, ponieważ fałszywi przyjaciele kuszą swoim podobieństwem. O ile życie byłoby prostsze, gdyby za każdym razem nie trzeba było uczyć się nowego słowa, tylko można było korzystać z zasobów własnego języka. Tymczasem niestety dres to nie dress, market to nie market,pension to nie pensja, i nawet trener czasami to nie trainer.