czwartek, 30 listopada 2017

Szkoły językowe - część 1 lektorzy



Porozmawiajmy o zajęciach w szkołach językowych, skoro wywołałam ten temat w poprzednim poście. Najpierw fakty: pracowałam przez wiele lat dla szkół językowych, wybrałam pracę dla siebie, prowadzę zajęcia indywidualne. To musicie wiedzieć, żeby wziąć pod uwagę moją perspektywę.

Często jestem pytana, jaką wybrać szkołę. Nie mam rekomendacji. Twoje zadowolenie z zajęć w szkole językowej jest kwestią szczęścia. Zaraz wyjaśnię. Najpierw zgódźmy się, że mówimy o szkołach z ustaloną pozycją na rynku, nie efemerycznych tworach, które dzisiaj są, jutro znikną. Ale to już trochę nie te czasy, rynek jest zdominowany przez duże, dobrze obecne w krajobrazie szkoły,  niektóre z nich to ogólnopolskie sieciówki, o których możecie poczytać w internecie (ale uwaga, przygotowując tego posta trafiłam na forach internetowych na entuzjastyczne, cacy-cacy opinie pisane w sposób oczywisty na zamówienie). Generalnie, zmierzam do tego, że mówimy o szkołach, które trzymają pewien poziom. Niestety, cała reszta jest dość mocno kwestią przypadku.

 Co mam na myśli? Twoje zadowolenie z kursu to głównie dwa czynniki poza twoim świadomym wyborem: lektor i grupa.

W tym poście opowiem wam trochę o lektorach. 

Nauczyciela raczej nie możesz sobie wybrać, nawet jeśli zebrałeś opinie i w szkole jest kilka grup na twoim poziomie. Kiedy zapisujesz się do grupy, szkoła raczej nie poinformuje cię, kto ją będzie prowadził. Przydziałem grup rządzą różne czynniki, np. grafiki nauczycieli w innych miejscach. Na etapie zapisów to raczej znak zapytania. Poza tym lektorzy zmieniają się bardzo często. Dlaczego? Bo to taki typ pracy: szkoły nie zatrudniają na etat ani nie gwarantują takiej ilości godzin, aby dobrego nauczyciela przywiązać do szkoły na dłużej. Nie mówię, że to się nie zdarza. Ale zwłaszcza młodzi szukają szczęścia, gdzie trawa jest zieleńsza.

Tym bardziej, że nauczycieli zaczyna brakować. Szkoły muszą ich poszukiwać. Kilka lat temu to ja aktywnie szukałam pracy, teraz dostaję oferty, chociaż pracy nie szukam. Z tych ofert dowiaduję się rzeczy ciekawych, na przykład, że stawki poszły drastycznie w górę, a wymagania w dół; w tej chwili to 2 lata doświadczenia i licencjat. Jeśli tak, nie dziwcie się, że nauczyciele rozczarowują. Mało tego, anglistyka wypuszcza ludzi o coraz niższych umiejętnościach. Wierzcie mi, ja na lekcjach mam studentów filologii angielskiej, którym pomagam przygotować się do rutynowych egzaminów. Koledże są pozamykanie, na anglistykę idzie coraz mniej ludzi i często jest to wybór negatywny. Na studnia techniczne się nie nadaję, na ekonomię też nie pójdę, bo nie radzę sobie z matematyką, no to może anglistyka, bo umiem trochę angielski. Na anglistykę trafiają w tej chwili osoby na podstawie podstawowej matury z angielskiego (nie piszę gdzie, ale tak bywa naprawdę) i bez większych zdolności językowych. Po skończeniu studiów nikt się nie rwie do uczenia, skoro można znaleźć pracę w korporacji. Anglistyka, z niegdyś prestiżowego kierunku, gdzie bardzo trudno było się dostać, stała się kołem ratunkowym, żeby w ogóle studiować. Paradoksem jest, że równocześnie zarobki lektorów rosną, a praca prosi, żeby ją wziąć. 

Dlaczego nauczyciele uciekają z zawodu? Bo to nie jest łatwe życie. To jest praca na umowę-zlecenie albo trzeba założyć własną działalność. I to nie jest praca od 8 do 16, tylko od rana do wieczora: rano zajęcia w firmach, po południu w szkołach (zajęcia czasami kończą się o 21 30). Ta praca nie da ci stałych zarobków, płatnego urlopu, ani nawet płatnego zwolnienia. Nie pracujesz, nie zarabiasz. Nie masz nigdy pewności, ile i gdzie dostaniesz godzin. Szkoły nie gwarantują niczego. Firmy rozwiązują kontrakty albo rozpisują nowy przetarg, grupy rozwiązują się w ciągu roku. Ja na sobie doświadczyłam światowego krachu z roku 2007. Masowe zwolnienia, a przede wszystkim cięcia budżetowe. Z dnia na dzień straciłam praktycznie 3/4 zajęć w firmach. ZUS w tej chwili to 1200 zł. Jak jestem chora, to daruję sobie narabianie z ZUSem, bo ile razy zgłosiłam zwolnienie (tydzień) wzywano mnie do złożenia wyjaśnień, albo nasyłano na mnie lekarza, który przychodził do domu i wyciągał mnie z łóżka, żeby mnie zbadać (naprawdę). No i ja pomijam już, że uczenie nie jest łatwe samo w sobie. Ja akurat kocham pracę z ludźmi, jej dynamikę i zmienność, z niej czerpię energię; umarłabym w biurze wklepując do komputera liczby. 

Ale wróćmy do tematu, czyli szkoły językowej. Szkoły zatrudniają również native speakerów. Niestety, tu też nie mam dobrych wiadomości. Od razu powiem: chwała tym ludziom, że chce im się uczyć angielskiego w dziwnym kraju nad Wisłą, za pieniądze, za które nie są w stanie w tym kraju żyć na poziomie w dalekim przybliżeniu porównywalnym do standardu życia kraju rodzinnego. Przyjeżdżają tu więc zwykle na krótko i jadą dalej. Rzadko też mają przygotowanie pedagogiczne, a jeszcze rzadziej,  filologiczne. Pojęcia gerund albo participle są im raczej obce, szkoła brytyjska od dawna dała sobie spokój z nauczaniem gramatyki. Jest ich niewielu na rynku, są zjawiskami jeszcze bardziej przelotnymi niż polscy lektorzy. No, ale mają to, czego brakuje Polakom (oprócz oczywistej zalety rodzimego użytkownika języka). Są wyluzowani, pozytywni, uśmiechnięci i bezpośredni. Oferują także kontakt z kulturą i innym sposobem myślenia, inną mentalnością. Są powiewem świeżości w naszej trochę zatęchłej rodzimej atmosferze. Ja rozumiem, dlaczego ludzie ich wolą. 

Szkoły organizują często zajęcia w teamie polski lektor i native speaker. No cóż, niewątpliwie to większa różnorodność, ale i większy bałagan. Sama wiem, jak czasami trudno było się dogadać kto, co robi i jakie są role.

I na koniec brzydka prawda. Oczywiście szkoły będą cie zapewniać, że zatrudniają najlepszych, najlepiej wykwalifikowanych lektorów. Coś ci powiem: ci najlepsi są za drodzy, żeby szkoły mogły walczyć o klienta na bardzo konkurencyjnym rynku. Trzeba ciąć koszty, żeby tobie zaoferować dobrą cenę. Ci najlepsi mają też wymagania i zajęcia gdzie indziej, więc trzeba pod nich ustawiać grafiki. Szkół na nich nie stać. Łatwiej jest zatrudnić osobę dwa lata po studiach. Stawka niższa i mniejszy kłopot.

Tak więc twój lektor to zmienna "x" , a "y" to będzie twoja grupa.

CDN  jutro.


środa, 29 listopada 2017

Egzaminy Cambridge



Nie przestaje mnie zdumiewać ich popularność w Polsce. Popularność - mam na myśli ilość osób myślących o ich zdawaniu, a nie ilość tych, którzy realnie do nich podchodzą. Dlaczego? A no dlatego, że podchodzi ostatecznie bardzo niewielu. Bo są to egzaminy dla językowych hobbistów (albo studentów filologii). Może FCE ma coś jeszcze wspólnego z życiem. Ale CAE i CPE to sztuka dla sztuki. Egzaminy Cambridge nie testują twojej umiejętności posługiwania się językiem angielskim, one testują twoją umiejętność rozwiązywania testów. Testów, dodajmy, które stanowią część nauczania na anglistyce. Jest to więc myślenie o języku akademickie i teoretyczne. 

Żeby się nauczyć rozwiązywać testy egzaminacyjne, musisz przyswoić sobie mnóstwo słownictwa i struktur budujących twoją bierność znajomość języka, ale z praktycznym użyciem języka w życiu nie mających nic wspólnego. Egzaminy te wymagają od ciebie rozumienia języka na głębszym poziomie niż komunikacja. Uczą cię rozumieć jego wewnętrzne mechanizmy i strukturę. Dobrym przykładem są dziurawce, gdzie brakuje tzw. słów strukturalnych, powiedzmy, spójników. Czyli masz odgadnąć, co będzie łączyć dwa zdania, na podstawie logicznej relacji między nimi (czy to jest kontrast, czy relacja wynikowa, a może spójność). Czasami brakuje części orzeczenia, czasami podmiotu (na postawie zdania wcześniejszego masz się domyśleć, czy to będzie it czy this, a może these). 

Innym przykładem są ćwiczenia na słowotwórstwo. Możesz znać słowo relationship, ale jak masz w zdaniu dziurę  i z boku słowo relate, możesz nie wiedzieć, co ma uzupełnić tekst, bo najpierw musisz się zorientować, jakiej części mowy potrzebujesz. Klapa, jeśli masz problem z polską gramatyką. Pytania do Readingu układane są celowo tak, żeby sprawdzić nie twoje ogólne rozumienie treści, ale twoją zdolność wnioskowania, umiejętność dostrzeżenia ekwiwalencji znaczeniowej. Na poziomie CPE musisz potrafić wyjaśnić własnymi słowami, co autor miał na myśli, sparafrazować metaforyczne wyrażenie itd.

Przygotowanie do egzaminów Cambridge wymaga bardzo dużo bardzo żmudnej pracy, głównie do wykonania samodzielnie w domu: czytanie długich tekstów, przyswajanie słownictwa, struktur, pisanie tekstów. To wymaga naprawdę dużo samozaparcia, motywacji i zainteresowania językiem wykraczającego poza jego praktyczną znajomość. Około ¾ osób, z którymi mam do czynienia, i które chcą się przygotowywać do któregoś z egzaminów Cambridge, zmienia zamiar po 2-3 miesiącach nauki, orientując się, że albo brak im czasu, albo samozaparcia, albo dostrzegają to, o czym mówię od początku: egzaminy Cambridge są oderwane od życia i nie przełożą się na twoją praktyczną zdolność komunikacji.

Część ustna tych egzaminów jest nieproporcjonalnie prostsza wobec wymagań związanych ze słownictwem, gramatyką i rozumieniem tekstu. Cały problem sprowadza się w zasadzie do stresu spowodowanego bardzo ograniczonym czasem (spróbuj w domu, ile jesteś w stanie powiedzieć ad hoc na temat obrazka w ciągu 1 albo 2 minut, zwłaszcza, że czasami możesz nie mieć pomysłu, co się na nim dzieje).

Moja rada: jeśli nie potrzebujesz z jakiegoś powodu „papieru”, zapomnij o egzaminach Cambridge'owskich. Znacznie większość korzyść odniesiesz z lekcji  i zajęć nastawionych na praktyczną komunikację. Potrzebne są ci podstawy gramatyki, owszem, ale nie praca z dziurawcami albo transformacje. Czytasz tekst, aby umieć o nim rozmawiać, a nie, żeby nie dać się nabrać na pytania tak zaprojektowane z definicji, żeby cię wprowadzać w błąd. Jeśli masz rozumieć ze słuchu, to w życiu chodzi o złapanie sensu, a nie wyłapywanie słówek, które trzeba wpisać w dziury. W życiu również piszesz maile, a nie recenzje, artykuły do prasy, listy do redakcji, albo prace na konkurs (competion entry).

Szkoły językowe z jakiegoś powodu uparcie tkwią przy praktyce oferowania głównie grup egzaminacyjnych. Zajęcia w grupie nie związanej z przygotowaniem do egzaminu będą wyglądać inaczej, bardziej praktycznie, więcej mówienia, mniej ćwiczeń i gramatyki (przynajmniej powinny). Od poziomu B2 możesz trafić do grupy z niestrawnym podręcznikiem, pełnym suchych ćwiczeń i rozbiorów gramatycznych. Jeśli decydujesz się na szkołę językową i nie jesteś zdeterminowany, żeby zdawać egzamin, szukaj grupy, która będzie się uczyć z podręcznika nie-egzaminacyjnego. Dobrą rekomendacją jest seria English File.

Sądzicie, że egzamin Cambridge dobrze będzie wyglądał w waszym cv? Powiem wam coś. Przygotowywałam dziesiątki ludzi do rozmów o pracę, a jeszcze więcej usłyszałam od osób, które w przeszłości przeszły przez rozmowę i dostały pracę. Poziom języka jest zawsze sprawdzany praktycznie. Papier znaczy niewiele. Jak firmy sprawdzają umiejętności językowe? Niestety, bardzo różnie. Czasami jest to luźna rozmowa o zainteresowaniach i mieszkaniu w Krakowie, czasami typowe pytania: mocne i słabe strony itd., czasami jest to rozmowa o wiedzy zawodowej, a czasami jeszcze  jest to test pisemny. I to naprawdę nie zależy, co to za firma, korporacja, i stanowisko.

I na koniec, jeśli chcecie „papier”, jest wiele innych egzaminów, np. LCCI albo IELTS. Mają one zupełnie inną strukturę i inne wymagania. Egzaminy Cambridge na tym tle są najbardziej akademickie, szkolne, konserwatywne i… nie zmieniły się praktycznie od czasu, kiedy ja je zdawałam. A to było… no, dawno.




wtorek, 28 listopada 2017

Personality types - rozwiązania

 c.d. z wczoraj:

wet blanket  - psuje innym humor; malkontent

wallflower - podpiera ścianę na zabawie

gate-crasher - wprasza się na imprezy

good mixer - dobrze się czuje w każdym towarzystwie

layabout - leniuch

jay-walker - przechodzi przez ulicę gdzie chce

sponger - pasożytuje na innych

slow coach - flegmatyk; ślamazarny

poniedziałek, 27 listopada 2017

Personality types

Angielski czasami wydaje się całkowicie pozbawiony inwencji. Jedno słowo obsługuje kilka znaczeń. Jak oni się w tym mogą rozeznać? Glass to kieliszek i szklanka, carpet to dywan i wykładzina, socks to skarpetki i podkolanówki, curtains powiedzą na zasłony i firanki (net curtains). My mamy pokój, i salę – dla nich to room, building to budowa, budowla, budynek i kamienica, monument to pomnik i zabytek, pen to długopis (ball pen) i pióro.

Ale angielski potrafi także zadziwić językową kreatywnością. To polszczyzna zawodzi. Weźmy personality types. Możecie się zapewne domyśleć, kto to taki slave-driver (poganiacz niewolników, niedobry szef), clock-watcher (osoba bez przerwy patrząca na zegarek), name-dropper (ktoś kto rzuca znane nazwisko tu i tam), lone-wolf  (samotny wilk), social-climber (ktoś kto wspina się po drabinie społecznej).

Ale jak sądzicie kim są:

wet blanket

wallflower

gate-crasher

good mixer

layabout

jay-walker

sponger

slow coach


Odpowiedź jutro:)


sobota, 25 listopada 2017

The puzzle of motivation

Dzisiaj TED talk o motywacji. A raczej naszym zadowoleniu z pracy. Co motywuje ludzi do pracy? Większość z was odpowie: potrzeba zarabiania na życie. Co może motywować ludzi do jeszcze cięższej pracy? Większe pieniądze - to typowa odpowiedź. Otóż nie. Nasza motywacja do pracy i działania niekoniecznie jest związana z gratyfikacją finansową. Jest wiele innych czynników, które popychają nas do działania i składają się na nasze zadowolenie z pracy.
 Można ustawić angielskie napisy. Wybrałam jednak prezenterów, którzy wydają się mówić czytelnie.

Enjoy!















piątek, 24 listopada 2017

Czy oni naprawdę używają tych wszystkich czasów?

Czy oni naprawdę używają tych wszystkich czasów? Mam niedobrą wiadomość: TAK. 

Nieraz słyszę, że wystarczy znać cztery czasy i to wystarczy, żeby mówić. No... to zależy, jak. Jeśli uczysz się, żeby dogadać się w hotelu albo restauracji, w Grecji albo we Włoszech, no to faktycznie. Może nawet wystarczą ci bezokoliczniki, biorąc pod uwagę poziom angielskiego twoich rozmówców. Ale nie o to chyba chodzi, prawda?

Słyszę od osób, które przebywały w Anglii, że nawet Brytyjczycy używają tylko podstawowych czasów. Tak się tylko może wydawać. Koncentrujemy się na rozumieniu, nie na gramatyce. 

Tak, oni używają tych wszystkich czasów. Żaden z nich nie jest przestarzały, nie wyszedł z użycia, nie brzmi za formalnie itd. Rzecz w tym, że niektóre z nich słyszy się cały czas: czasy teraźniejsze, Past Simple, Future Simple itd. A inne rzadziej. Ale nie dlatego, że coś z nimi nie tak. Chodzi o to, że niektóre z nich mają węższy zakres znaczeniowy. Jak często mówisz nawet po polsku, że do jakiegoś momentu w przyszłości coś się zakończy? (Future Perfect). Tak samo, albo jeszcze rzadziej używany jest Future Perfect Continuous czy Past Perfect Continuous. Ale tylko dlatego, że rzadko pojawia się tak potrzeba.

Kolejny mit, to oni mają 12 czasów (niektórzy twierdzą, że jest ich 16, bo doliczają future in the past), a my tylko trzy. Ale ta gramatyka polska jest prosta! Coś wam uświadomię:

bezokolicznik - iść.
czas przyszły - pójdę, będę iść, będę chodzić, będę chadzać
czas teraźniejszy - idę
czas przeszły - poszedłem, chodziłem, chadzałem

Naliczyłam 8 form jednego czasownika. Dokonane, niedokonane, jednokrotne, wielokrotne. W dodatku zmienia się temat. Nie mówiąc o odmianie przez osoby, gdzie występuje pięć różnych grup koniugacyjnych, czyli schematów odmiany.

Naprawdę, jako użytkownicy języka polskiego, nie powinniśmy twierdzić, że gramatyka angielska jest trudna. Jest łatwa. I między innymi dlatego (poza wieloma innymi czynnikami) angielski jest językiem międzynarodowej komunikacji. Wierzcie mi, uczenie cudzoziemców polskiego to jest  dopiero hard core!

No i wreszcie: po co im te wszystkie czasy? A nie po to, żeby ci utrudniać życie. One naprawdę do czegoś służą. Czy ja muszę się nim posługiwać? Tak, jeśli nie chcesz doprowadzać do nieporozumień.

Jeśli powiesz:

I worked for this company for five years.
I have worked for this company for five years.

W pierwszej sytuacji znaczy to, że tam już nie pracujesz.

I never met met his wife.
I have never met his wife.

W pierwszej sytuacji nie spotkałeś i już nie spotkasz. Może są już rozwiedzeni, może któreś z nich nie żyje, albo uważasz, że się już nie spotkacie.

I have written an email. - skończyłem.
I have been writting an email. - dalej piszę.

When I came home, he prepared dinner. - kiedy wróciłam, na mój widok, on przygotował kolację (sekwencja czynności)

When I come home, he had prepared dinner - obiad był przygotowany 
wcześniej.

To samo w przyszłości:

I will prepare lunch when you get home - jak tylko cię zobaczę, przygotuję jedzenie
I will have prepared lunch when you come - przygotuję jedzenie nim przyjdziesz

When I turned on TV the match started. - zdążyłem na czas, mecz się zaczął jak tylko otworzyłem telewizor.

When I turned on TV the match had started. - Niestety, nie zdążyłem i mecz się zaczął wcześniej.

He met a friend when he went to Warshaw. - spotkał przyjaciela po przyjeździe, w Warszawie.
He met a friend when he was going to Warsaw. - spotkał przyjaciela w trakcie podróży do Warszawy.

Wyobraźmy sobie dialog:

We are having a party on Saturday. Will you come?
No, I will go to the cimena.

Wyjdzie niegrzecznie, bo to znaczy tyle, że na zaproszenie reagujesz decyzją pójścia do kina.

Co innego:

No, I can't. I am going to the cinema.

To oznacza, że wyjście do kina było już sprawą zaplanowaną.

No, więc czasy mają znaczenie:)




czwartek, 23 listopada 2017

Co robić, żeby ćwiczyć mówienie?

Słyszę to pytanie bardzo często.


No cóż, mówienie najlepiej ćwiczyć przez mówienie. Oczywista oczywistość. Rozwijać umiejętność mówienia można tylko przez rozmowę, a do tego potrzeba drugiej osoby. No, ale skoro z przyczyn, o których była mowa (brak cudzoziemców pod ręką), ćwiczyć mówienie można tylko na lekcji, co można robić poza tym?



Słuchać. 



Słuchanie, spośród wszystkich innych rzeczy, które można robić w domu na własną rękę, jest czynnością najbardziej aktywną. Angażuje twój mózg dużo bardziej niż czytanie, czy uczenie się słówek. Słuchanie aktywizuje wiele umiejętności, przede wszystkim ćwiczy ucho, ale też uczy szybkiego myślenia, kojarzenia, domyślania się i tolerowania miejsc pustych. Przypomina realne doświadczenie bycia zagranicą, kiedy otacza nas obcy język. Uczy różnicowania dźwięków, wyłapywania słów z szybkiej mowy, domyślania się z kontekstu. Nie wystarczy rozumieć zdania na papierze. Prawdziwą sztuką jest zrozumieć to samo zdanie wypowiedziane bardzo szybko przez nativa z kiepską dykcją i akcentem regionalnym. To jest prawdziwy test, ile umiesz. 

Dwa, słuchanie pomaga zapamiętywać. Jeśli przesłuchasz czegoś kilka razy, twój mózg ma szanse przyswoić całe frazy. Mechanicznie. Coś jak kawałek piosenki. Ucząc się, uczysz się słówek. I potem, kiedy mówisz, próbujesz wydobyć pojedyncze części i połączyć je w zdania. I to idzie opornie, prawda? Słuchanie, do znudzenia, w kółko, daje ci szansę, że z pamięci wypłyną całe kawałki tekstu, wyrażenia, zdania.



Czego słuchać? Nie jestem entuzjastką oglądania filmów w oryginale. To bardzo popularne. Słyszę: oglądałem bez napisów i wszystko rozumiałem. No.... trochę wątpię. Tzn, świetnie że ktoś potrafi w ten sposób śledzić akcję, ale pamiętajmy, że film to dźwięk i obraz, i bardzo dużo się domyślamy. Domyślanie to też bardzo ważna umiejętność. Nie neguję sensu oglądania filmów w oryginale. Uważam jednak, że w sensie praktycznej nauki języka dużo więcej wyniesiesz z przesłuchania czegoś krótszego, za do wiele razy.



Film to szybkie dialogi, idiomy, slang, gra słowna, żarty, aluzje. To kilka osób mówiących równocześnie, nierzadko z różnym akcentem. Nie pojmuję dlaczego poleca się seriale komediowe typu "Przyjaciele", gdzie żart odgrywa naczelną rolę, bohaterowie przerzucają się dowcipami i aluzjami do spraw, o których polski widz nie ma pojęcia. Jeszcze gorzej jest pewnie z filmami akcji, gdzie wchodzi slang i żargon. 



Co w zamian? A no po piersze słuchać w kółko do zudzenia nagrań z podręcznika, czyli to, co robimy na lekcji. Zgrać na komórkę i słuchać, słuchać, słuchać.



Poza tym youtube. Szukać rzeczy krótkich. Jak długo jesteś w stanie się koncentrować? Lepiej odsłuchać to samo wiele razy. Youtube jest dobrym medium dla osób niezaawansowanych, ponieważ znajdziecie tam materiały do nauki na różnym poziomie. Są to kursy czy też całe kanały prowadzone przez nauczycieli. Cokolwiek wrzucicie do wyszukiwarki: English lesson, teaching English, learnign English, English for foreigners, zawsze coś znajdziecie. 



Wybór jest ogromny i najlepiej znaleźć sobie nauczyciela, który do nas przemawia, wydaje się sympatyczny, rozumiemy jego akcent itd. O czym on mówi i czego nas uczy, to mniej ważne (tzn czy wykład nam gramatykę, czy słownictwo, czy mówi o czymś jeszcze innym), bo chodzi o ekspozycję na język i słuchanie native'a speakera. 

Ja lubię tego pana. Jest wyluzowany, dowcipny i dobrze tłumaczy. Ma bardzo dużo lekcji.





https://www.youtube.com/watch?v=sN5H7YTo_IQ&t=4s


Jest mnóstwo innych nauczycieli, naprawdę świetnych, którzy uczą, czyli mówią jasno i wyraźnie, tłumaczą, objaśniają stojąc pod tablicą, na której widzisz słowa i zdania. TO jest nauka, a nie, zgadywanie, czym przerzucają się gliniarze i gangsterzy.

Podaję linki, bo lepiej wejść na youtube, gdzie obok macie odnośniki do innych lekcji tej samej osoby, albo na ten sam temat. Zadałam sobie trud, żeby je zebrać, bo często słyszę od uczniów, że nie wiedzą, co wybrać z nieprzebranego morza materiałów.




https://www.youtube.com/watch?v=ZYM92pioYyQ
https://www.youtube.com/watch?v=--5CgxiSAzU

https://www.youtube.com/watch?v=JuoqE2lpRUM

https://www.youtube.com/watch?v=cJkNIU_dVaA

https://www.youtube.com/watch?v=waCR-Cdm6tM

https://www.youtube.com/watch?v=FNYNcCZpa9M

https://www.youtube.com/watch?v=Hk5L6ny8fEU

https://www.youtube.com/watch?v=5Dq7lEw7CKM

https://www.youtube.com/watch?v=cYx5Vo3n9lE

https://www.youtube.com/watch?v=SE9-yKX7Q5g


Jeżeli założycie konto na youtube, albo zalogujecie się kontem google, strona będzie wam podpowiadać preferencje na podstawie oglądanym filmów. 

Poza tym polecam filmy dokumentalne. Też z youtube. Znajdź coś, co cię interesuje. Ja maniakalnie oglądam dokumenty historyczne. Jeśli logos interesuje historia Anglii, polecam filmy z Lucy Worsley.


No i jest jeszcze TED:


Ale to już raczej dla osób zaawansowanych. To strona z prezentacjami, świetnych mówców, na interesujące tematy, ale to prawdziwe życie, nie materiały do nauki. Jednak zaletą tych prezentacji jest ich ograniczony czas (kilkanaście minut) i to, że prezenter mówi tak, aby dotrzeć do słuchacza. To naprawdę kompletnie co innego niż chaotyczne dialogi filmowe.

Ale tak naprawdę nie ma znaczenia, czego będziecie słuchać i co oglądać. Najważniejsze, żebyście to robili. 10-15 minut codziennie, to naprawdę dużo, żeby zobaczyć postęp.

wtorek, 21 listopada 2017

O moim szyciu - moje projekty

Opowiem trochę o moim szyciu. Nie na temat, ale to trochę moja misja. Na pohybel sieciówkom i niech zginie poliester. Mówię nie: masowemu banałowi, nudzie za niemałe pieniądze, i temu, że wyglądamy do bólu tak samo.


Zawsze lubiłam modę i ubrania były ważne w moim życiu. Może nie tyle z powodu jakieś obsesji wyglądu, ale z powodu moich zainteresowań estetycznych. Poza tym, jest to dla mnie sposób wyrażenie siebie. Ubranie to jest dla mnie statement, rodzaj deklaracji. Na przykład, że nie jestem osobą stereotypową czy konwencjonalną.

Kiedyś kupowałam ubrania. Dużo ubrań. Tydzień bez nowego ciucha, albo czegoś z dodatków, był stracony. Ale to było dawno. W ostatnich latach zakupy zaczęły mnie nudzić. Nie cierpię sieciówek i tego, co można w nich kupić: masowej produkcji, do znudzenia takiej samej, z materiałów o jakości szmaty, a kosztujących sporo. Dwa, rozmiarówka, uśredniona wszędzie, one-size-fits-all, nawet jeśli nazywa się S albo L. Kolejna sprawa, kocham bawełnę, nie cierpię poliestru. W tej chwili poliester dominuje wszędzie. Może wyglądać jak bawełna, len albo wełna, ale to paskudny, nieprzepuszczający poliester, który w dodatku kulkuje się od razu. 

No, więc moje szycie wzięło się z odrazy do sieciówkowej nudy i miłości do bawełny. Od razu mówię, że krawcowa ze mnie żadna, nigdy nie uczyłam się szyć, nie potrafię wszyć rękawa albo kołnierzyka. Maszynę mam całe życie i potrafiłam robić drobne poprawki. Skrócić, zwęzić. Kiedyś robiłam dekoracyjne aplikacje.

Moje szycie zawdzięczam aktualnej modzie: od jakiegoś czasu pojawiła się dresówka (zwykle niestety mieszanka poliestru z bawełną), w różnej postaci: sukienek, narzutek, wdzianek. Rzeczy te są typu oversize, więc z definicji niedopasowane, z rękawem kimono, z opadającymi ramionami itd. Szyte są często bez wykończeń. No i ja tak szyję. Mam zwykłą maszynę, nie mam ovelocka, a taki szew jest potrzebny w bawełnie typu dzianina i jersey. Więc moje projekty mają wykończenia na surowo, w postaci wywijającego się, albo jeszcze lepiej, wystrzępionego brzegu. Szyte są za to z doskonałej jakości grubej bawełnianej dresówki pętelkowej albo z bawełnianego jerseyu. Jest to prawdziwa bawełna z niewielkim dodatkiem elastanu (kilka procent), co sprawia, że materiał lepiej się nosi i układa.

Skąd ja biorę te materiały? A no, jest to rosnący rynek sklepów internetowych oferujących ogromny wybór dresówek zarówno gładkich, jak i we wzór. A wzory te to prawdziwy zawrót głowy w stosunku do oferty sieciówkowej. Są materiały na ogól od polskich producentów, o jakości, o jakiej nikt chyba już nie pamięta. Gruba, mięsista bawełna (także wersja "drapana", czyli z miśkiem, jeśli ktoś woli), która zachowuje się świetnie po praniu i można ją nosić i nosić.

Szyję od dwóch lat i naprawdę przestałam kupować ubrania. No, może potrzebuję kurtkę i legginsy. Resztę produkuję sama. Szyję też letnie sukienki z lnu. Prawdziwego, żywego, polskiego lnu. Tak, można taki kupić. Oczywiście w internecie.

Nie należę do osób kochających selfie, ani nie miałam zamiaru umieszczać tutaj swoich zdjęć. No, ale ciuch na człowieku wygląda tak:





A na wieszaku tak:




To najlepsze, co udało mi się uzyskać w moim małym mieszkaniu, przy pomocy komórki, przed lustrem w przedpokoju. Moje szyki psuło słońce, którego nadmiar w tle zaciemniał obraz, oraz koty, które wchodziły w obiektyw:)



*  *  *


Kocham wzory, printy, komiksy i kreskówki i  pop kulturę. 
Powyżej Marvel Comics.







 Mickey Mouse.







 Myszka Mickey w towarzystwie: Kaczor Donald i Goofy. 
Plus płaszczowa narzutka.






Mam obsesję na punkcie czarno-białych printów, mam ich całą kolekcję. 
Tu jeden z moich ulubionych.






Jeszcze bardziej lubię połączenie biało-czarno-czerwony.





Może być geometryczne.




Polski folk.



I jeszcze folk.




Star Wars





Super Bohaterowie: Superman, Spiderman i Hulk







Komiks w stylu lat 60-tych.








Batman Forever





Grafitti






Sukienka z lnu




Len tak samo zostawiam z surowym wykończeniem. 
Postrzępione brzegi są interesujące.





Lnu nie prasuję. Cała jego uroda to pomięcia. Może nie wygląda to spektakularnie na zdjęciu, projekty te mają zaszewki i tworzą strukturalną całość, co jest tutaj mało widoczne.





poniedziałek, 20 listopada 2017

Czasy przyszłe

Dzisiaj czasy przyszłe.

To, co na ogół się myli, to will, going to i present continuous.

W przybliżeniu, dużym, i z grubsza:

Will                                   0% pewności

To be going to                50%

Present continuous       100%

Czyli will jest najsłabsze.


Future Simple (will)

  • ·       Spontaniczne decyzje: dzwoni telefon - I will get it!
  • ·       Przewidywania:  Tomorrow it will rain.
  • ·       Obietnice:    I will never leave you.
  • ·       Fakty:  jeśli dzisiaj jest niedziela – Tomorrow will be Monday.
  • ·       Oferty/sugestie  Shall I help you? Shall we eat out tonight?

  • To be going to

  • ·       Plany, ale w twojej głowie tylko (personal plan):  I’m going to apply for this job.
  • ·   Przewidywania, ale oparte na jakiś już oznakach (prediction based on evidence), czyli bardziej konkretnej niż za pomocą will: They are playing very badly. They are going to lose.

Present Continuous

·       Sprawy umówione, ustalone, załatwione (future arrangements). W przeciwieństwie do going to, weszły już w sferę realizacji (rozmawiałem z kimś, coś zarezerwowałem itd.). W tej sytuacji użyjemy też polskiego czasu teraźniejszego.

This weekend I am going away.

W ten weekend wyjeżdżam. 

Jeżeli powiem: W ten weekend wyjadę (I will go away), brzmi to mniej konkretnie, prawda?


Future Continuous

Jak każdy continuous, wyraża czynność, która będzie się dziać w danym momencie, w przyszłości.

I will be having dinner at 8. 

Będę jeść obiad – polski czas przyszły niedokonany.

Określenia czasu: this time tomorrow, at 5 pm, from 7 to 9, all morning


Future Perfect Simple

Czynność, która będzie zakończona przez wyznaczonym momentem w przyszłości.

They will have finished building this road by next year.

Określania czasu to:  by… (June, 2020 itd.), by the time, in 5 years’ time


Future Perfect Continuous

Czynność będzie dalej trwać w jakimś momencie w przyszłości, ale zaczęła się wcześniej. Często określamy jak długo będzie wtedy już trwać.

In May I will have been working for this company for 10 years.

I will have been sleeping for only for hours when the clock rings.


Present Simple

Do wyrażana przyszłości używa się go w dwóch sytuacjach. 
Pierwsza to zdanie powyżej:

When the clock rings – kiedy budzik zadzwoni.

To są tak zwane zdania czasowe. Po when, before, after as soon as, until, by the time używamy Present Simple, choć logicznie to przyszłość.

When I grow up – kiedy dorosnę.

Before you leave – zanim odejdziesz

Poza tym Present Simple opisuje czynności, które będą się dziać wg planu, rozkładu jazdy, itd.

My plane leaves at 6 am next Monday.