Nawet jeśli ktoś uczy się od dawna i
umie dość dużo, zawsze, ma problem z wypowiadaniem się na najprostsze tematy.
Z czego to wynika?
Po pierwsze wynika to z tego, że my
tu w Polsce jesteśmy jacyś wiecznie pospinani, skrępowani. Strasznie dbamy o
pozory, o to, jak nas widzą inni. Obcinamy się, krępujemy, blokujemy. Wstydzimy
się, czujemy się oceniani, a tak naprawdę oceniamy się sami.
Ludzie z innych krajów tak nie mają.
Są dużo bardziej wyluzowani i naturalni. W programach telewizyjnych w oryginalnej wersji, angielskiej lub amerykańskiej, ludzie zachowują się,
jakby kamery nie było. Są sobą. Nie trzeba im pisać tekstu, nie jąkają się, ani
nie wdzięczą, mówią swobodnie i naturalnie. Te same programy na licencji w
Polsce to jest jakaś masakra. Sztywni, jakby połknęli kij, „zwykli ludzie”
recytują wyuczone wcześniej kwestie.
Z czego to wynika? Nie sądzę, że to
jest zapisane w genach. To jest raczej kwestia wczesnego treningu. Przede
wszystkim polska szkoła, gdzie wciąż pokutują regułki i uczenie się na pamięć.
Uczniowie nie są szkoleni, jak wyrażać poglądy, dyskutować, formułować
argumenty. Wręcz przeciwnie, swobodne wypowiedzi są ograniczane. Podobnie bywa
niestety na studiach, muszę przyznać, ze ja sama pamiętam zajęcia polegające ma
monologach prowadzącego bez jakiejkolwiek próby aktywizowania grupy. Tymczasem
częścią anglosaskiego programu nauczania są debaty. Uczniowie dostają temat,
podzieleni są na dwie grupy i bez względu na ich faktyczne poglądy, mają przygotować
argumenty za albo przeciw i przygotować się do obalenia argumentów strony
przeciwnej. I te debaty są publiczne, słucha klasa czy szkoła.
No więc ludzie, którzy przychodzą do
mnie, są skrępowani i zamknięci. Wolą wypowiedzieć proste zdanie niż podjąć
ryzyko i powiedzieć coś więcej. Nie chcą wyjść poza swoją strefę komfortu.
Gorzej, jeszcze, pierwsze zwykle, co słyszę, kiedy proszę, aby opowiedzieli coś
o sobie i swoim doświadczeniu z językiem, to „my English is not good”. Oceniają
się negatywnie, wątpią w swoje umiejętność, a czasami umieją całkiem sporo.
Koncentrują się na swoich niedostatkach. Kiedy pod koniec pierwszego spotkania,
w ramach diagnozy i podsumowania, staram się wskazać ich mocne strony i
przekonać, żeby docenili swoje już nabyte umiejętności, mam wrażenie, że sama tracę
punkty w ich oczach, bo pewnie nie jestem dostatecznie wymagająca.
To jest duży problem. Brak wiary w
siebie. Spróbujcie docenić, to co już potraficie. Bądźcie pozytywni. Takie
problemy, jak wy, mają wszyscy. Pozwólcie sobie popełniać błędy.
Ale jest coś jeszcze. Polskie społeczeństwo jest
bardzo jednolite. Wszyscy mówimy standardowym polskim. Nie mamy nie tylko emigrantów i
mniejszości, ale nawet dialektów i odmian regionalnych (da się wyliczyć drobne
różnice w słownictwie, typu sagan i czajnik). Wychowanie w wielojęzycznym
społeczeństwie jest bardzo ważne dla rozwinięcia zdolności językowych. Wystawieni
na mnogość języków, słysząc cudzoziemców próbujących mówić w naszym języku, ćwiczymy
mózg i ucho. Anglosasi, którzy są beznadziejni w nauce języków z innego powodu
(nie chce im się chcieć, skoro wszyscy mówią po angielsku), na co dzień słyszą
ludzi z różnych krajów i grup mniejszościowych posługujących się ich językiem. Mają też w angielskim mnogość dialektów i po
wymowie mogą poznać, skąd rozmówca pochodzi. Tego typu językowe środowisko jest
czymś zupełnie innych od homogenicznego środowiska w Polsce.
Z tym związana jest niewielka ilość
okazji do rozmowy po angielsku w Polsce. Aczkolwiek angielski jest dzisiaj
nieodzowny na rynku pracy i aby
skutecznie funkcjonować w życiu, rozumieć świat dookoła i wyjeżdżać na wakacje,
tu w Polsce mamy stosunkowo niewiele realnych sytuacji, aby go ćwiczyć w
rozmowie. Pomaga, jeśli w, pracuje się w
międzynarodowym środowisku, obsługuje klienta za granicą, ale to dotyczy zwykle zrutynizowanego języka
zawodowego i powtarzalnych sytuacji. Dużo lepiej, jeśli mamy okazję komunikować
się w potocznych i naturalnych sytuacjach, kiedy spotykamy kogoś w pubie, na
ulicy, dzielimy wynajmowane mieszkanie z cudzoziemcem itd. Ale zgódźmy się, że chociaż obecnie
w Polsce mieszka i pracuje coraz więcej cudzoziemców z Europy Zachodniej, niewielu
z nas doświadcza na co dzień możliwości rozmowy z nimi. A nawet jeżeli, ludzie
raczej unikają takich sytuacji, no właśnie, z powodów, o których pisałam wyżej.
Nie chcę wchodzić w żadne drażliwe politycznie tematy, ale prawda jest taka, że
gdyby Polska była krajem multikulturowym, albo chociaż gdybyśmy my mieli tu jakieś
realne mniejszości, czy tylko odmiany regionalne nawet naszego języka, ludziom
dużo łatwiej przychodziłoby mówienie w języku obcym.
Zobaczmy, jak reagujemy słysząc cudzoziemców
próbujących mówić po polsku. Śmieszy nas ich nieporadność i koślawe
konstrukcje. Tzn., zwykle cieszymy się, że próbują, ale jakoś niechcący, nie
możemy opanować uśmiechu i bierzemy się za poprawianie. Dlaczego? Może dlatego,
że to nie są sytuacje częste, więc kaleczony polski zawsze brzmi dziwnie i
zabawnie. Być może dlatego wydaje nam się, że brzmimy dokładnie tak samo dla
Anglosasów czy cudzoziemców w ogóle. Że się będą śmiać, oceniać itd. Nie. Otóż
nie. Dla nich kulawy angielski to absolutna norma. W Wielkiej Brytanii albo w
Stanach są miliony imigrantów, grup etnicznych, wreszcie turystów. Angielskim
mówi się na tysiąc sto sposób, z różnym akcentem, także silnym narodowym,
ludzie mówią z błędami, przekręcają, mają problemy w ogóle z mówieniem, ich
umiejętności językowe są bardzo ograniczone, a jednak funkcjonują w brytyjskiej
rzeczywistości, mają pracę, załatwiają sprawy. Normalne. Rodowity Anglik jest
do tego przyzwyczajony. Jakoś nie parska śmiechem, ani raczej nie bierze się za
poprawianie. Anglicy i Amerykanie nie będą cię poprawiać, no chyba, ze jest już
tak źle, że trudno ustalić o co chodzi. Przeciwnie, będą chwalić twój
angielski.
Wszyscy narzekają na problemy z
mówieniem i równocześnie nie chcą rozmawiać. Ludzie przychodzący do mnie na
konwersacje nie potrafią wyjść poza najkrótsze odpowiedzi. Mam wrażenie, jakbym
musiała wyciągać każdy kawałek informacji. Podstawą sukcesu w nauce języka i
praktycznego posługiwania się nim jest chęć do rozmowy. I tu, niestety, dużo
łatwiej mają osoby otwarte, gadatliwe z natury. Osoby zamknięte w sobie
stanowią prawdziwe wyzwanie.
Jeśli przychodzisz na konwersacje,
musisz wyjść na spotkanie. Jak mam z tobą rozmawiać, skoro chowasz się i
uciekasz. Nie ma tu nikogo, tylko ja i ty. Nie ma publiczności, grupy nikt cię
nie ocenia. Jesteś w bezpiecznym środowisku. Ja cię nie oceniam. Czasami to
tylko początkowa bariera, kwestia oswojenia się ze mną i sytuacją, czasami
jednak jest to kwestia osobowości. Niestety, nie mam żadnej recepty dla osób
zamkniętych w sobie i małomównych. Musisz próbować. Wyjść ze skorupy. Żeby
nauczyć się mówić, trzeba mówić. Ćwiczyć. Podejmować ryzyko.
Nie bój się błędów, nie bój się
ryzykować. Odpuść. Wyluzuj. Mów. I uwierz w siebie. Uwierz we mnie. Jeśli cię
chwalę, to znaczy, że faktycznie na to zasługujesz. Koncentruj się na tym, co
pozytywne i na tym, co już potrafisz. Doceniaj swoje osiągnięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz